wtorek, 25 marca 2014

Rozpustne nasienie - Anthony Burgess, czyli nie dajmy się zwariować

Burgess jest znany głównie jako autor "Mechanicznej Pomarańczy", ale nawet tam chyba ekranizacja jest bardziej znana niż powieść. Wizjonerstwo, ostre pióro i nie unikanie kontrowersji - to na pewno mocne strony tego pisarza. "Rozpustne nasienie" to powieść z lat 60-tych, gdzie pewne zjawiska pewnie nie były jeszcze zbyt wyraźne, a on już świetnie potrafił wyczuć skąd może przyjść zagrożenie.
Autor tworzy tu antyutopię, mocno dokładając różnym lewackim teoretykom, piewcom zagłady tradycyjnej moralności, kultury i religii. Oto szczęśliwa przyszłość, gdzie inżynierowie społeczni postanowili stworzyć raj na ziemi, jednocześnie zapobiegając przeludnieniu ziemi.

Straszą tym boomem demograficznym już od ponad 100 lat, ale rozwiązania jakie przychodzą do głowy tym "zbawcom" są jakoś mało rozsądne (populacja maleje głównie w krajach europejskich). U Burgessa to już nie tylko antykoncepcja, aborcja - władze i specjalnie powołana do tego policja idą dużo dalej. Rodziny mogą mieć maksymalnie jedno dziecko, a nawet wtedy są prześladowane, wszelka prokreacja jest wyrazem skrajnej nieodpowiedzialności społecznej, a najlepszym sposobem na karierę jest bezpłodność albo homoseksualizm. Ten ostatni bardzo często jest udawany, przyjmowany jedynie na pokaz, to po prostu jest w dobrym tonie obnosić się z preferencją seksualną, która na pewno nie spowoduje zwiększenia populacji. Czyż hasła władzy: "Jeżeli sapiens to jedynie homo" nie są pomysłowe? 

Wszystko oczywiście tłumaczone jest zmniejszającą się ilością jedzenia, pogarszającymi się warunkami na naszej planecie, tyle że jak zwykle trudności te dotykają jedynie szarych obywateli - nigdy władze, czy służby mundurowe. 
Dramat kilku postaci: nauczyciela historii, jego żony i jego brata, który jest wysoko postawionym urzędnikiem, rozpisany jest w klasycznym dość trójkącie - jest zdrada, ciąża, zazdrość, ale Burgess wszystko to komplikuje, zapętla, by poprzez losy swoich postaci, pokazać też dokonujące się przemiany społeczne. Jak stwierdza główny bohater w lekcji prowadzonej do swoich uczniów - historia toczy się cyklicznie. Po latach zamordyzmu, zaciskania pasa, ostrej władzy, prędzej czy później musi przyjść odbicie w drugą stronę. Poluzowanie zakazów, większa swoboda, entuzjazm społeczny... Aż do następnego kryzysu i dojścia do władzy ludzi, którzy stwierdzą, że rządzić można jedynie mocną ręką. 
Pomiędzy teorią augustiańską i pelagiańską. Człowiek jako ze swej natury grzeszny, zły, którego trzeba pilnować, czy jednak dobry, z prawem do swobody? Socjalizm czy jednak konserwatyzm liberalny? Chwilami trochę trudno czyta się te dywagacje filozoficzno-polityczne, ale stanowią one fajny smaczek, wartość dodaną do samej akcji i jej tła.
Autor nie poprzestaje na nakreśleniu państwa, które niepłodność postawiło sobie za cel najważniejszy, ale opisuje dokonujący się bunt ludzi, rewolucję obyczajową i powrót "do natury". Przy okazji pokazuje też jak można deformować różne rzeczy, które dotąd były zakazane (np. religię), by dostosować ją do własnych celów.

Dość ponura wizja. Mimo elementów groteski, wcale nie jest wesoło i przyjemnie czytać o ludożerstwie, czy w końcowej fazie książki o wykorzystaniu wojny do ograniczania populacji.
Lektura warta uwagi nie tyle ze względu na język, ale pomysł i odwagę.
Książka przeczytana w ramach wyzwania Eksplorując nieznane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz