Dziś DKK i dyskusja o powieści Bator, wieczorem więc będzie mało czasu na pisanie kolejnych notek. Sięgam więc po płytę - niech muzyka dobrze wybrzmi i zastąpi moje gadulstwo.
Muzyka odkryta niedawno i zupełnie przypadkowo, bo niezbyt często przeszukuję zasoby muzodajni w zakładce jazz. Ale skoro nie znalazłem nic ciekawego w nowościach z innych gatunków, kroki zawiodły mnie i tam. Dzięki temu po raz pierwszy odkryłem Dhafer'a Youssef'a - tunezyjskiego muzyka, wokalisty i wirtuoza gry na oudzie i jego ostatni album. Płytę magiczną, klimatyczną, egzotyczną. No słów mi brakuje...
Tak naprawdę to nie tyle czysty jazz, co raczej mieszanka etno, world music, ale niech tam - w czasach gdy do tego worka wrzuca się tyle różnych rzeczy (nawet elektronikę) nie upierajmy się przy szufladkach. Nie jest to również folkowe, taneczne i cepeliowskie. Chwilami jest melodyjnie, rzewnie prawie jak w smooth jazzie i audycjach Niedźwieckiego, ale po chwili znowu mamy fragmenty bardziej improwizowane, medytacyjne, niespokojne. Cudowny fortepian, szalona gitara, saksofon, oud i wreszcie sam głos. Moje koleżanki orzekły, że wokal je drażni, faktycznie jest dość specyficzny, ale dla mnie w tym jest coś cudownego. Głos jako kolejny instrument, "gadający" sobie z saksofonem jak równorzędni partnerzy... Jeżeli kiedykolwiek słuchaliście improwizacji Bobby'ego McFerrina to wyczuwacie czego się spodziewać.
Słychać w tym pustynię, Tunezję, ale przy tej płycie tak naprawdę dolatuje się gdzieś wysoko w chmury i nie jesteś uwiązany do jednego miejsca, do jednej kultury. Unosisz się nad światem, fruniesz, a te dźwięki sprawiają, że nie masz ochoty z tych obłoków wracać na ziemię.
Bajka.
Oj nie lubię takiej muzyki :p
OdpowiedzUsuńNo tak trochę folkowo. Co kto lubi...
OdpowiedzUsuń