piątek, 28 lutego 2014

Grawitacja, czyli cisza jak w trumnie


Wspominałem już, że tegoroczne Oscary chyba sobie odpuszczę. I nie tylko dlatego, że nie zdążyłem obejrzeć wszystkich nominowanych, a o części obejrzanych nie zdążyłem napisać. Trochę też dlatego, że co roku stwierdzam, że podniecamy się tak naprawdę świętem kina amerykańskiego i filmami w większości przeciętnymi. Jest tyle dużo ciekawszych, bardziej poruszających i inspirujących obrazów kręconych na całym świecie. Wystarczy czasem zmienić kanał w tv, poszukać trochę w recenzjach, rekomendacjach, a nie polegać jedynie na reklamach...
Ale do rzeczy. Obiecałem recenzję Grawitacji i oto jest. Zresztą pewnie pozostałe filmy nominowane też obejrzę i o nich napiszę, ale pozwólcie, że nadal będę polegał na własnych emocjach i nastroju w wyborze tematów :) Może w najbliższych tygodniach coś z kina rumuńskiego, z Rosji, albo ze Słowenii? Się zobaczy. 
A teraz wyruszmy w kosmos.
W kosmos, który jest niezaprzeczalnie piękny, ale też jak pokazuje ten film, wciąż niebezpieczny i dla nas nie do opanowania. Możemy cieszyć się z "małych kroków" w przestrzeni, ale to wciąż raczej mało przemyślane raczkowanie i rozrzucanie zabawek, by potem ze zdziwieniem się na nie nadziać...
Ze względu na to piękno - niesamowite zdjęcia i efekty jest to zdecydowanie obraz, który trzeba oglądać na dużym ekranie. Pewnie zgarnie nagrodę choćby za efekty, więc wykorzystajcie jeszcze najbliższe tygodnie jeżeli jeszcze tego nie widzieliście. 
Szkoda tylko, że poza tym pięknem, niesamowitą ciszą i samotnością jaka uderza nas praktycznie od pierwszych scen, no i efektami gdy akcja przyspiesza, film jest niestety kiepski. Schematyczny i bardzo amerykański. Patos, albo znowu uderzanie w ckliwe tony, masa scen, które wyglądają jakby żywcem wyjęte z innego obrazu i tylko wklejone w scenografię (tak, tak oczywiście świecie wierzymy w to, że nawet przy katastrofie gdy wszystko wokół się rozpada, można wisieć sobie jedną ręką trzymając się jakiejś rury), słabe aktorstwo i niewielkie emocje. No bo przecież podobnie jak kiedyś w "127 godzin" i w prawie każdym filmie zza Oceanu wszyscy wiemy jak ta historia się skończy, prawda?

Prostota tej historii jest ogromna. Dwoje uczestników misji wahadłowca (Sandra Bullock i George Clooney), której zadaniem jest naprawa wiekowego już Teleskopu Kosmicznego Hubble’a, ulega wypadkowi gdy wpadają na nich dryfujące w przestrzeni szczątki jakiegoś satelity. Fruwają więc w przestrzeni kombinując na ile starczy im powietrza i czy będą w stanie dotrzeć do jakiejś stacji kosmicznej. I tyle. Jak to? - zakrzyknie ktoś. Przecież to musi być cholernie nudne. I tu zdziwienie. Bo mimo nawet głupawych scen, czy też przewidywalności i tak się to ogląda z dużą fascynacją. Wszystko dlatego, że twórcy postawili nawet nie tyle na akcję, dialogi, co bardziej na pokazanie dramatu i samotności człowieka w takiej przestrzeni. Gdy tracisz możliwość komunikacji, gdy jesteś zdany na siebie, a wokół tylko ciemność, cisza. Twój oddech i lęk... Ty w zamknięty w skafandrze. Jeszcze nie tak dawno na ziemi, a teraz widzisz ją tak piękną i odległą. Dość klaustrofobiczne, niepokojące i fascynujące zarazem. Niby nie boisz się o bohaterkę, ale i tak chłoniesz to wszystko z ekranu i ciarki trochę przechodzą...

11 komentarzy:

  1. O, recenzja, a ja dosłownie za godzinę będę "Grawitację" oglądał. Po seansie wpadnę raz jeszcze i poczytam, coś tam naskrobał ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klimatyczne, śliczne wizualnie, ale przez cały seans bolało mnie to, że nie siedzę w kinie i nie obserwuje tego wszystkiego na ogromnym ekranie. Niekoniecznie w 3D (choć kilka scen na pewno w okularkach wyglądałoby ekstra), ale właśnie na dużej przestrzeni. Z zarzutami mniej więcej się zgadzam, szału nie ma, nastawiony opiniami niektórych widzów oczekiwałem mocniejszego uderzenia. Patos, tak, tanie granie na emocjach, tak. W sumie jednak nie żałuję, to wciąż porządna, nastrojowa produkcja.

      Usuń
    2. czyli odczucia bardzo podobne

      Usuń
  2. Jak Piotr Twoje uwagi?
    Autor trochę pojechał - szkoda:P
    Mi się podobało dużo bardziej. Patosu strasznego nie było. Nawet chyba nie widziałem żadnej amerykańskiej flagi(?).
    No to czekam na kolejne recenzje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam jeszcze że to co mi się nie podobało to że co by się nie działo to dzielna bohaterka ciągle o milimetry i pikosekundy mija się ze śmiercią i prze do przodu. Można mieć szczęście raz, czy nawet dwa razy ale tak ciurkiem... Ale i tak byłem zachwycony :)

      Usuń
    2. bo obrazkami trudno się nie zachwycać. Ale sama historia i gra to już inna bajka. Cała ta historia z rozpaczą po córeczce, jak piszesz mało wiarygodne ratowanie skóry i przypadkowość ucieczki od kolejnych katastrof... Flagi nie było, ale nie drażnił cię wesołkowaty i bohaterski Clooney?
      Czy pojechałem? Hmmm... Piszę o plusach i minusach, widziałem ostrzejsze recenzje

      Usuń
  3. Fakt, zdjęcia i efekty świetne, ale niestety nic poza tym. Film obejrzałam bez większych emocji; moja największa reakcja to odczuwanie nudności w (długim) momencie wirowania całego obrazu. Szkoda, bo po tylu pozytywnych opiniach, jakie słyszałam na temat tego filmu, spodziewałam się czegoś lepszego, a tak było po prostu kiepsko. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale muzyka Panowie :) Miód w uszach
    http://www.youtube.com/watch?v=7-yl0tOrs8A

    P.S. Autorze - czy umieściłeś może subiektywną listę filmów wartych obejrzenia za rok 2013? Potrzebuję ściągi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście służę. Bardzo subiektywnie :)
      http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2013/12/obejrzane-2013-czyli-podsumowan-ciag.html

      Usuń
  5. PS ktoś jest ciekaw z kim Sandra Bullock rozmawiała w Sojuzie?
    https://www.youtube.com/watch?v=0zcYkuIzzy8

    OdpowiedzUsuń