sobota, 11 maja 2013

Róża, czyli film o miłości


Kolejna notka, a dla mnie kolejny dzień poza domem, kolejny hotel. Ech, miło czasem spotkać się z ludźmi, wyjechać z biura, zrobić tzw. "event" albo jak my się śmiejemy "fajerwerki", ale ja szybko zaczynam tęsknić za rodziną i chyba nie bardzo potrafię cieszyć się w pełni z możliwości takich wyjazdów. Tym razem Zakopane, może nawet uda się na chwilę wypaść gdzieś w góry, a jak dobrze pójdzie to może i Teatru Witkacego się uda zakosztować... Jak się uda - na pewno napiszę! A dziś kolejna notka: o filmie, który jak dotąd chyba jest jednym z najlepszych, najbardziej poruszających filmów polskich ostatnich lat. Jak to jest zagrane, jak to jest opowiedziane. Czyste emocje, rozpacz, ból, strach. I miłość. Bo ona potrafi wszystko przetrzymać, wszystko znieść. 
W czym pokładają nadzieję bohaterowie tego filmu? W sobie nawzajem? 

Przecież wydawało by się, że ich uczucie nie ma szans. Ba! Nawet oni osobno, czy razem nie mają szans by przeżyć, a co dopiero myśleć o jakiejś wspólnej przyszłości. Nie dość, że niespokojny czas po wojnie, niezabliźnione jeszcze rany, to na dodatek nowa władza wcale nie ma zamiaru traktować wszystkich tak samo. Oboje bohaterowie akurat ich zdaniem nie zasługują na szansę, a może sami jej nie chcą, wiedząc, że nie będzie ona za darmo? On - AK-owiec, który po tragedii Powstania i osobistej stracie tuła się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca dla siebie. Rzuciło go na Mazury. Zupełny przypadek skieruje jego kroki do gospodarstwa Róży. Ona - postrzegana jako Niemka tylko dlatego, że mąż służył w Wermachcie i że zna język niemiecki. Zna też polski, ale to już nikogo nie obchodzi - władza ludowa chce się pozbyć ludności etnicznej, zasiedlając ją tymi, którzy będą wiernymi i wdzięcznymi obywatelami (zasiedlając opuszczone przez Mazurów gospodarstwa). Róża wiele potrafi znieść w pokorze i milczeniu, cierpi, ale wciąż ma nadzieję wytrwać na tej ziemi. Przyjmując na siebie wszystkie ciosy, ratuje od takiego samego losu swoją ukrywaną córkę.
Aż nie chce się opisywać wszystkiego co oboje przeżywają - tyle w tym upodlenia, cierpienia, bólu. Ten film opowiada o trudnych czasach, okrutnych zachowaniach ludzi wobec siebie. Rosjanie, Polacy, repatrianci i wreszcie Mazurzy - ludność mieszkająca tu od pokoleń, mówiąca i po polsku, po niemiecku, po swojemu. Rdzenni mieszkańcy i nowi "panowie" tych ziem. Nowy "porządek" oznacza zniszczenie dawnego ładu - nawet jeżeli oznacza to wypalenie wszystkiego do gołej ziemi...
I w tym wszystkim dwoje ludzi, którzy najpierw nieśmiało nabierają do siebie zaufania, a potem zaczynają się sobą opiekować. Mają już dość wojny, kłótni, podziałów - oni chcą po prostu żyć. Zbudować jakąś swoją normalność na przekór wszystkiemu.
Okrutne, wstrząsające sceny, a pomiędzy nimi niczym światełko w tunelu te magiczne chwile spędzone razem. Tak krótkie, ale dające im tyle szczęścia. To niesamowite jak bardzo porusza ta historia - piękna i przerażająca zarazem. Do tego te zdjęcia, do tego gra aktorska (Kulesza i Dorociński), do tego muzyka... Naprawdę coś niesamowitego. Od pierwszej sceny wbija w fotel, przewraca naszą psychikę na drugą stronę jak podszewkę. I pozostaje w głowie na długo... Smarzowski opowiada o miłości po swojemu - ale tym razem (również dzięki aktorom), nie wychodzimy z kina jedynie brudni i zniesmaczeni, ale i wciąż w zadumaniu nad tą czułością, nad tym pragnieniem normalności jakiej oboje tak bardzo pragnęli.

6 komentarzy:

  1. Dobre są czasem rozłąki by do siebie zatęsknić, odczuć brak drogich sercu osób.
    Dla tej pary aktorów bym oglądnęła. Gdyż sam Smarzowski niezbyt mi się dobrze kojarzy z "Weselem", filmem ociekającym brudem, gnojem, dosłownie. Mimo, że aktorsko też był świetny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiele osób jednak stwierdza, że Smarzowski tym razem zrobił coś wyjątkowego - jest tu nie tylko brud i koszmar, ale i ogromna delikatność... warto!

      Usuń
  2. Dla mnie "Róża" to film nie wiem dekady? Dwóch dekad? To jest jeden z ważniejszych i najlepszych polskich (a może nie tylko polskich)filmów. Jest boleśnie piękny, nie można o nim zapomnieć, obrazy pod powiekami długo jeszcze drzemią. Minął już ponad rok od seansu, a ja nadal mam "Różę" w sercu.
    Dobrze, że Smarzowski nam widzom jednak najbrutalniejszych scen zaoszczędził, bo przecież tam było jeszcze straszniej. Brrr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja widziałem chyba z miesiąc temu, ale faktycznie obrazy wciąż na świeżo w głowie

      Usuń
  3. Smarzowski rules! Po "Weselu" i "Domu złym" kolejny film, który miażdży widza i powoduje, że po seansie trudno tak po prostu wstać z fotela i zająć się zwykłymi, codziennymi czynnościami. A Pan Dorociński... Ja, gdybym mógł,obsypałbym faceta Oskarami(nie tylko za rolę w "Róży"(jakiś czas temu widziałem "Obławę").

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smarzowski naprawdę dobry - ostrzę sobie żeby jeszcze na Drogówkę. A co do Dorocińskiego - nie doceniałem faceta, ale Różą powala (Obławą już nie tak bardzo, tam zachwycił mnie młody Stuhr)

      Usuń