Niesamowicie podobał mi się ten film. Niewesoły, ale jednocześnie wzruszający. Zabieg by ukazać zarówno początki znajomości dwojga ludzi, ich fascynację, w zestawieniu z kryzysem jaki przeżywają obecnie czyni z tej historii coś niesamowicie intymnego, prawdziwego i dużo mniej sztampowego niż wszystkie słodkie historyjki o miłości jakie serwuje nam Hollywood.
Cindy (Michelle Williams) i Dean (Ryan Gosling) są parą już kilkuletnim stażem, ale to co kiedyś być może stanowiło o fascynacji teraz trochę "ulotniło się" przywalone drobiazgami życia codziennego. Cindy ma trochę żalu, że Dean niewiele robi ze swoim życiem, wystarczy mu byle jaka praca, że sporo pije i lubi taki tryb życia. To luzak, nie cierpiący schematów, zwariowany typ działający trochę pod wpływem impulsu. Czy taki człowiek nadaje się na etatowego odpowiedzialnego pracownika? A czy nadaje się na towarzysza życia, na męża? Kiedyś zawrócił w głowie Cindy i ujął ją nie tylko swoją opiekuńczością, szczerością, ale i szaleństwem. Na pewno uwielbia go córka, choć ich wspólne zabawy nie zawsze są odpowiedzialne. Czy to tylko Cindy jest zmęczona i czuje, że zbyt wiele spoczywa na jej barkach?
A może jednak oboje się trochę wypalili i teraz nie bardzo potrafią rozwiązywać różne sytuacje jakie się zdarzają? Dean chętnie wciąż by stosował te same sztuczki np. wspólna noc w motelu i kilka butelek alkoholu, dla niej to już coś co trudno jej zaakceptować. Praca, obowiązki, dziecko, odpowiedzialność, jakieś aspiracje i chęć rozwoju... Wiadomo, że wchodząc w małżeństwo trzeba do różnych rzeczy dorosnąć, nie da się żyć tak jak dawniej, ale czy to znaczy, że uczucie też ma zniknąć? Czy było prawdziwe? Co się takiego zadziało, że w tej chwili tak trudno jej wybaczyć i dać drugą szansę, a jemu przyhamować agresję?
Film niewesoły, bo nawet gdy patrzymy na kapitalne sceny z okresu gdy są zakochani, wciąż w głowie widzimy już ich o te kilka lat starszych i dużo bardziej zmęczonych, pełnych jakiejś goryczy. Ale mimo, że nie ma tu happy endu nie tracę nadziei, że to nie musi być koniec ich związku. Jest gorzko, ale wciąż we mnie jest odczucie, że między nimi było coś prawdziwego i że dadzą sobie jeszcze szansę. Może gdy od siebie odpoczną, spojrzą na to świeżo, przestaną się wzajemnie o wszystko obwiniać.
Derekowi Cianfrance udało się stworzyć obraz niebanalny, pełen prawdziwych emocji. Może dzięki tej dwójce aktorów czuje się tę chemię jaka między nimi jest, ale i zdjęcia tworzą tu świetny klimat.
Jak jest na iplexie z przyjenością oglądnę.)
OdpowiedzUsuńo ja gapa - rzeczywiście jest! oglądałem w tv, a film w miarę nowy i nie sprawdzałem... zaraz poprawię!
OdpowiedzUsuńBlue Valentine to jeden z lepszych filmów obejrzanych w tym roku. Biję z obrazu prawda. Zagrany koncertowo. Pewnie nie raz mijałam taką parę na ulicy. Dobrze przedstawione są w opowieści etapy związku. No i ten Ryan!:)
OdpowiedzUsuńoboje fajnie zagrali - w początkach ich związku uwagę mocno przykuwał on, ale w tym późniejszym etapie i ona sporo z siebie dała.
Usuńu mnie też pewnie wejdzie do podsumowania roku
Zawsze jak oglądam podobne filmy to się zastanawiam czy ze mną też się coś takiego stanie, czy to jest nieuniknione. Polecam "Like Crazy", w podobnym klimacie, jeśli nie widziałeś.
OdpowiedzUsuńnie widziałem, będę polował. Wiesz pewne rzeczy rzeczywiście na pewno się zmieniają przez lata, ale nie zawsze jest tak, że ludzie zaczynają sobie działać na nerwy. Kryzysy i własne i czyjeś trzeba nauczyć się przejść razem, zdając sobie sprawę, że po tylu latach obok siebie to nigdy nie jest tak, że można stwierdzić: ja jestem niewinny, to wszystko przez niego/nią...
Usuń