sobota, 3 listopada 2012

3850 - Lipali, czyli bo najważniejsze żyć, burzyć w sobie krew

Wystarczy spojrzeć na niektóre z płyt, o których już pisałem, by domyślić się, że oprócz wielu różnych stylów i gatunków, ostry rock to jest coś co uwielbiam i czego poszukuję. Ostatnio więcej frajdy mam co prawda z klasyki niż z nowości, ale nie znaczy, że nie poluję na różne płytki. Tomek "Lipa" Lipnicki był jednym z ciekawszych wokalistów w naszym kraju w latach 90-tych - to chodząca charyzma i dynamit. Ale cóż - brzmienia dawnego Illusion chyba już nie usłyszymy, teraz Tomek skupia się głównie na swojej solowej karierze. I oto ukazuje się czwarta płytka jego zespołu...
Może słowo subiektywnego wstępu - niewielu jest artystów, którzy są wierni swoim muzycznym poszukiwaniom z młodości (i nie chodzi tu o odcinanie kuponów i granie tego samego) - mam nieodparte wrażenie, że większość artystów grających ostrego rocka i drących mordę do mikrofonu, z wiekiem nagle nabiera ochoty by "dorośleć" i albo eksperymentuje z różnymi udziwnieniami (np. elektronika, rap itp.), albo też łagodnieje, nagrywa ballady, zmienia styl śpiewania... Po 40-tce bunt definiowany tak samo gdy ma się lat 20 staje się sztuczny? Wyrasta się z tego? Nazywanie "dojrzałością" tego, że ktoś nagle zaczyna śpiewać o miłości, zamiast wściekać się na świat nie wydaje mi się najlepszym wytłumaczeniem. Tak czy inaczej zgrzyta w tym jakiś brak autentyzmu. I nie mówię już o krańcowych przypadkach jak np. Chylińska, ale przecież można by wymieniać wielu innych.
Ot jakie mi się refleksje pojawiły gdy słuchałem większości tych numerów i spokojnego głosu Lipnickiego, który rozkręcał się tylko na refreny. Ach ciarki przechodziły przez moment na ten świetny wokal, po czym znów wracamy do śpiewu niczym z balladki śpiewanej od niechcenia jak na festynie w małym miasteczku. Lipnicki, który śpiewa niczym Piasek? Do czego to doszło? 

Ewidentnie - sporo tu numerów rockowo-popowych, melodyjnych kawałków, które spokojnie można puścić w prawie każdym radiu bez specjalnego zgrzytu i bez obaw o uszy odbiorców. "Najgroźniejsze zwierzę świata" z dęciakami i leciutkim klimatem, balladka "Czy chcesz, czy nie" dopiero w finale rozkręcająca się troszkę ostrzej, zwrotki w "Trudach", banjo w "Oburzonych", czy plumkanie w zwrotkach "Popiołów" - takich przykładów tu sporo. I gdyby nie zmiany dynamiki, przesterowane gitarki i wokal, który nagle wybija nas z uśpienia w refrenach to tą płytę można by ustawić na półce poezja śpiewana. Te gitarki, trochę punkowych rytmów, świetne ostre riffy oraz wrzask Tomka i chórki to coś co przypomina, że ten wokalista i ten skład potrafi robić ostrą muzę. Tylko, że chcą zmierzać w innych kierunku. Piosenki - chwytliwe, z niegłupim tekstem i może szczyptą pieprzu - może i znajdzie to słuchaczy, ale takich rzeczy już trochę na rynku już jest...
Jak dla mnie - trochę szkoda. Brakuje mi tu więcej takiej energii jak choćby z "Wodzu prowadź", "Idol-młot", czy z "Pasji i skowytu". Ale może po prostu trzeba się w tą płytę osłuchać? Nie tylko pokiwać nóżką i potupać do rytmu, ale zachwycić się solówkami i klimatami, które bliższe są temu co robił Nalepa, czy nagraniom Hendrixa niż metalowym riffom...
Mimo pierwszego zawodu jest to płyta, do której pewnie jeszcze będę wracał. Kto wie - może zmienię zdanie?    

PS A tytuł notki? Patrz tekst "Pasja i skowyt"... A poniżej jeszcze coś z innej bajki, czyli "Najgroźniejsze zwierzę świata" - to niczym Myslovitz, który po latach pięknego smęcenia, nagle nagrał coś cholernie optymistycznego...


Zrób może kiedyś coś
naprawdę dobrego
nie dla siebie
lecz dla kogoś obcego...

W dłonie swoje pluń
i podwiń rękawy
bez forsy i bez braw
jedynie dla sprawy

Choć w jeden dzień
choć w jedną noc
daj chleba kęs
daj ciepły koc

Choć w jeden dzień
choć w jedną noc
dla kogoś czas
i serce miej

Nawet mały gest
coś może naprawić
zapuchnięte oczy
przestają łzawić

A niebo nad nami
i prawo jest w Nas
jesteśmy skrzydłami
niosącymi świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz