Do książki już parę razy podchodziłem, ale zawsze powtarzałem sobie, że skoro mam ją na własność (i nie oddam!) to może poczekać. A potem zniknęła na kilka miesięcy krążąc między ludźmi. I oto wraca. Niedługo pewnie się za nią zabiorę, bo już dość narobiłem sobie smaku opiniami innych.
Książki
pt. „Gaumardżos - opowieści z Gruzji” autorstwa Anny Meller-Dziewit i Marcina
Mellera nie należy traktować jak przewodnika, czy typowej książki podróżniczej.
Nie dowiemy się z niej zbyt dużo o historii (no może trochę o najnowszej), ani
o geografii tego ciekawego kraju. Ale poczujemy atmosferę imprez, biesiad,
poczujemy smak jedzenia i wręcz
wylewającego się z kartek książki wina. Prawie usłyszymy też gruzińskie pieśni.
Przede wszystkim jednak „poznamy” ludzi. Ludzi serdecznych, otwartych,
przyjacielskich, gościnnych.
Trzeba przyznać, iż w każdym obcym
kraju właśnie to ludzie są najciekawsi – to co ich cieszy , co smuci, jak się weselą,
jak przeżywają, jak bawią, jak przyjaźnią.
W miarę czytania książki rosła we mnie
zazdrość wobec autorów, za to, że mieli takie szczęście do przyjaznych ludzi,
za to, ze zyskali tylu przyjaciół, za otwartość, za to, że poczuli się w obcym
kraju jak u siebie. A przede wszystkim za to, że podróżują.
Książkę pochłania się jednym tchem, w
czasie drugiego oddechu chciałoby się złapać paszport i już lecieć by zobaczyć
ten kraj, a przede wszystkim spotkać ludzi.
Lepiej czytało mi się fragmenty pisane prze Marcina
Mellera. Są pisane z większa lekkością, humorem, polotem. O ich atrakcyjności
decyduje chyba jednak przede wszystkim to, że ma po prostu więcej do
opowiedzenia.
Pewne fragmenty zaskakiwały np. rozdział pt „Ucieczka
z mandarynkowego raju”. Nie wiedziałam, że takie przeżycia były udziałem pana
Mellera, na którego dotychczas patrzyłam przez pryzmat bycia redaktorem naczelnym
Playboya.
Jednakże nie byłabym sobą gdybym do czegoś się nie
przyczepiła - otóż chodzi o wszechobecny alkohol. Dla mnie nadmiernie spożywany
alkohol (czego przykładów w tej książce aż nadto) to nie radość, zabawa,
rozrywka, co starają się nam przekazać autorzy.
To także, a
może jeśli mówimy już o nadmiernym spożyciu, przede wszystkim - chwiejny chód,
bełkotliwa mowa (co dla mnie nie jest zabawne) awantury, agresywność, brak
kontroli zachowań, zaniedbane, pozostawione bez opieki dzieci. To często płacz
i łzy. To także wypadki, w tym komunikacyjne. Włos na głowie mi się jeżył,
gdy czytałam opisy imprez, a następnie jazdy samochodem. To
nieodpowiedzialność. A odpowiedzialność sobie cenię bardzo wysoko.
To wszystko jednak ma drugie, dużo głębsze dno. Alkohol
degeneruje, niszczy ludzi, czy nie zniszczy także tego narodu ?
Nie zmienia to jednak faktu, że chciałabym Gruzję
odwiedzić. Przecież nie muszę tyle pić.
Dorota
Nie wiem co do tego dodać od siebie. Ta książka jest nie tyle przewodnikiem po kraju, co raczej pamiętnikiem, w którym zamieszczone są wspomnienia, jakieś własne obserwacje, refleksje i zdjęcia - to co równie ciekawe jak miejsca i krajobrazy, czyli po prostu ludzie. Czy dzięki temu lepiej poznamy ten kraj mieszkańców? Przyznam, że to całkiem prawdopodobne - wszak oboje przeżyli tam tyle ciekawych spotkań, sytuacji, że trudno ich traktować jedynie jak turystów, którzy zwiedzają wsadzając obiektyw aparatu w różne miejsca, mając nadzieję na jakiś temat. To Marcin Meller przecierał tam ścieżki i opisuje ten trudny wojenny czas rzeczywiście dość dramatycznie. Ale od kilku lat oboje mają już tam tylu znajomych i przyjaciół, że są uznawani prawie "za swoich". I to jest fantastyczne - właśnie zaglądanie do kuchni, na przyjęcia, wysłuchiwanie rodzinnych opowieści - mamy tu tyle kolorytu lokalnego i tyle życia ile nie znajdziemy w dziesięciu przewodnikach.
Jest zabawnie, jest dużo anegdot, ale są też fragmenty poważniejsze (wydarzenie wojenne, zmuszanie ludności do przesiedleń, niełatwa historia najnowsza np. związki polityków z różnymi układami). Lektura, która chciałoby się, żeby trwała dłużej i żal, że to już koniec.
Gruzja i zamieszkujący ją ludzie dzięki tej książce stają się dla nas nie tylko bardziej zrozumiali, ale na pewno też bliżsi, jacyś tacy swojscy w różnym swoich zwyczajach i szaleństwach. No i to jedzenie... ech. I to wino... eeeeech. Doprawdy człowiek zazdrości nie tylko samego podróżowania, ale i właśnie tego klimatu, atmosfery w jakiej są tam przyjmowani. My często przechwalamy się naszą polską gościnnością, ale powoli acz nieubłaganie wiele u nas się zmienia, zanikają nie tylko tradycje, wspólne biesiadowanie, ale i związki między pokoleniami. Zapatrzeni w Zachód i zagonieni w konsumpcji, coś tracimy. Czytając tę książkę o Gruzji można trochę dostrzec co to takiego.
R
Nie wiem co do tego dodać od siebie. Ta książka jest nie tyle przewodnikiem po kraju, co raczej pamiętnikiem, w którym zamieszczone są wspomnienia, jakieś własne obserwacje, refleksje i zdjęcia - to co równie ciekawe jak miejsca i krajobrazy, czyli po prostu ludzie. Czy dzięki temu lepiej poznamy ten kraj mieszkańców? Przyznam, że to całkiem prawdopodobne - wszak oboje przeżyli tam tyle ciekawych spotkań, sytuacji, że trudno ich traktować jedynie jak turystów, którzy zwiedzają wsadzając obiektyw aparatu w różne miejsca, mając nadzieję na jakiś temat. To Marcin Meller przecierał tam ścieżki i opisuje ten trudny wojenny czas rzeczywiście dość dramatycznie. Ale od kilku lat oboje mają już tam tylu znajomych i przyjaciół, że są uznawani prawie "za swoich". I to jest fantastyczne - właśnie zaglądanie do kuchni, na przyjęcia, wysłuchiwanie rodzinnych opowieści - mamy tu tyle kolorytu lokalnego i tyle życia ile nie znajdziemy w dziesięciu przewodnikach.
Jest zabawnie, jest dużo anegdot, ale są też fragmenty poważniejsze (wydarzenie wojenne, zmuszanie ludności do przesiedleń, niełatwa historia najnowsza np. związki polityków z różnymi układami). Lektura, która chciałoby się, żeby trwała dłużej i żal, że to już koniec.
Gruzja i zamieszkujący ją ludzie dzięki tej książce stają się dla nas nie tylko bardziej zrozumiali, ale na pewno też bliżsi, jacyś tacy swojscy w różnym swoich zwyczajach i szaleństwach. No i to jedzenie... ech. I to wino... eeeeech. Doprawdy człowiek zazdrości nie tylko samego podróżowania, ale i właśnie tego klimatu, atmosfery w jakiej są tam przyjmowani. My często przechwalamy się naszą polską gościnnością, ale powoli acz nieubłaganie wiele u nas się zmienia, zanikają nie tylko tradycje, wspólne biesiadowanie, ale i związki między pokoleniami. Zapatrzeni w Zachód i zagonieni w konsumpcji, coś tracimy. Czytając tę książkę o Gruzji można trochę dostrzec co to takiego.
R
Bardzo sympatyczna recenzja, która od razu zainteresowała mnie książką. A gdybyś mnie 3 minuty wcześniej zapytał czy chciałabym poczytać na temat Gruzji to powiedziałabym, że może za parę lat ;-)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że Mellerowie wydali książkę, mam nadzieję, że nie ostatnią...
Pani Anna wydała niedawno kolejną, ale jeszcze jej nie znam. A mnie Gruzja kusiła nawet przed tą książką :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książkę, przeleciałam przez nią jak burza i jest to jedna z tych pozycji, której nigdy, przenigdy nie pozbędę się ze swojej biblioteczki
OdpowiedzUsuńPrzed tą recenzją jakoś nie miałam w planach Gruzji. Teraz muszę to przemyśleć ;)
OdpowiedzUsuń