
Sama historia, a szczególnie zdjęcia i słodkie otoczenie (i te fryzurki) mocno trącą myszką, ale wtedy pewnie odbierane to było troszkę inaczej, jako coś naturalnego. Oto w świat spokojnych przedmieść, sielanki ogródkowo-grillowej z sąsiadami wkracza tajemnicza zbrodnia.
A właściwie, bądźmy dokładni - podejrzenie zbrodni, czyli odnalezione odcięte ucho. Dla młodego Jeffreya (Kyle MacLachlan) i mieszkającej w sąsiedztwie córki policjanta Sandy to wydarzenie będzie początkiem przygody. W małym, nudnawym miasteczku, gdzie niewiele się dzieje, okazja do tego by rozpocząć "prywatne śledztwo" to duża pokusa. Oboje zajęci przygodą (i sobą coraz bardziej przy okazji) zanim się spostrzegą władują się w niezłe kłopoty.
Poszukiwania wyjaśnienia zagadki prowadzić ich będą do kobiety śpiewającej w lokalnym klubie - Dorothy (Isabella Rossellini). I tu już zaczyna się dość cały szereg dość szalonych, irracjonalnych scen, zdarzeń, postaci, które prowadzą nas coraz bardziej się spiętrzając do finału, który znów nas zaskoczy. Gdybyśmy mieli szukać jakiejś logiczności w tym co oglądamy to musielibyśmy szybko wyłączyć telewizor, ale ten amoralny świat, kierujący się jakimiś dziwnymi obsesjami, podświadomymi żądzami i przemocą w dziwny sposób przykuwa uwagę. Jeffrey jest przerażony okrucieństwem psychopatycznego gangstera Franka (świetny Dennis Hopper), ale też samym sobą, bo przecież poddaje się grze z Dorothy i jakiejś chorobliwej fascynacji, odkrywa jakąś swoją ciemną stronę.
Przemoc sąsiaduje tu z groteską; naiwność z perwersją; działania "sprawiedliwych", którzy chcą ukarać zło z szaleństwem; mieszają się nie tylko pomysły na "czysty gatunek", ale przecież też i nasze przewidywania, domysły. I może to jest urok tego tego filmu - po tylu latach potrafi nieźle namieszać w głowie i zaskoczyć. To gra, którą chwilami ma się ochotę odrzucić jako wymysły chorego psychopaty, ale może też wciągnąć.
Film, w którym nie ma zbyt wielu ostrych scen, ale który i tak uważany jest za cholernie odważny - może dlatego, że tak wiele zależy tu właśnie od naszej wyobraźni. Mroczne pragnienia mogą się obudzić w zaskakujących dla nas okolicznościach zdaje się mówić nam Lynch. A sielankowy urok trawniczka przed willą skrywa przed naszymi oczyma masę robactwa.
Klasyk. Jak zwykle w jego filmach ważną rolę spełnia tu też muzyka... Film mroczny, ale raczej w warstwie psychologicznej niż wizualnej. Połączenie thrillera (te sceny na klatce schodowej) z zupełnie odjechanymi pomysłami reżysera dały ciekawy efekt.
Ja również obejrzałam film po kilkunastu latach - wrażenia nic się nie zmieniły, nadal robi wrażenie. Lynch się nie starzeje!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Zgadzam się z Twoją recenzją. Uwielbiam Blue Velvet jak i inne filmy Lyncha. Moim ulubionym jest niewątpliwie "Zagubiona Autostrada", jeżeli nie widziałeś to serdecznie polecam. Dla mnie film jeszcze bardziej pokręcony niż Blue Velvet, ale to właśnie u Lyncha jest najpiękniejsze.
OdpowiedzUsuńZapraszam również na bloga filmowego, którego współtworzę:
http://polfilmempoljajem.blogspot.com/
Pozdrawiam
Hudson
do przypomnienia sobie Zagubionej autostrady też się przymierzam...
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny, a blog na pewno odwiedzę