W lekki sposób jednocześnie dotknąć czegoś istotnego - nie zawsze się to udaje i chwała twórcom, którzy idą w tym kierunku.
Przecież można zafundować coś rozrywkowego, z pozoru banalnego, ale jednocześnie skłaniającego do myślenia. W tym przypadku się udało i dodatkowe brawa ode mnie za to, że do tej historii zaangażowano lokalną społeczność. W północnej części Włoch, w Abruzji, niewielu turystów, a ci znikają po sezonie. Zostają ludzie, którzy przyzwyczaili się do surowych zim, do trudnych warunków, którzy żyją tu od pokoleń i nie bardzo potrafią wyobrazić sobie zamieszkanie gdzie indzie. Wyobraźcie sobie teraz że o ich regionie opowiadałby ktoś z Rzymu albo z południa, że ktoś odgrywałby ich problemy. Wiadomo - to rola aktora, ale czyż oni sami nie mogą zrobić tego bardziej szczerze i z sercem?
Choć "wojna" toczy się o utrzymanie niewielkiej, lokalnej szkoły podstawowej, problematyka jakiej dotyka ten film jest dużo bardziej złożona. W tych regionach zostaje coraz mniej młodych, nie rodzą się dzieci, a nawet jeżeli one są, albo one same chcą wyjechać do wielkiego świata albo ich rodzice chcą jak najszybciej stąd je wypchnąć, gdzieś gdzie będzie się im żyło łatwiej, gdzie zrobią karierę. 
Przecież tu nie ma przyszłości. Sklepy, jakieś knajpy, wszystko jest prowadzone przez ludzi starszych, jakby siłą rozpędu, a nie dla zysków. A gdy ich zabraknie? To powolny rozpad społeczności i wszyscy sobie zdają sprawę, że każdy kamyczek zabrany z dołu tej góry spowoduje lawinę i kolejne zmniejszenie ich populacji. Dlatego ta szkoła jest dla nich tak ważna.
Oglądamy więc perypetie nauczyciela z Rzymu, trochę idealisty i nieudacznika, który wypalony tym co przeżywał w dużym mieście, poprosił o przydział na rok na prowincję. Trafił więc do wioski Rupe, gdzie jak to u nas się śmiejemy psy dupami szczekają a wrony zawracają. Miejscowi tylko spojrzeli na niego i wiedzieli: kompletnie nieprzygotowany - albo szybko ucieknie albo będzie się musiał ogarnąć i dostosować. Popełnia błędy, uczy się, ale też dzięki swojej wrażliwości zdobywa powoli akceptację i szacunek. Gdy stanie po ich stronie w walce o szkołę, będą już wiedzieli - to już prawie swojak.
Tak jak u nas wielu marzy o życiu na wsi, gdzieś w górach, na odludziu, w lesie na Podlasiu, ale na dłuższą metę wytrwać tam mogą tylko najtwardsi i ludzie o specyficznych charakterach, tak i tu niby się lukruje tą rzeczywistość, ale i na każdym kroku widać, że to nie jest sielanka.
Fakt iż niektóre społeczności są gotowe nawet przydzielać domy za pół darmo, świadczy o tym, że problem wyludniania dotyka wiele krajów. Nie wiem czy takie filmy cokolwiek zmienią, wiem jednak na pewno że nie można jednak przykładać tej samej miary do wszystkich "czynników ekonomicznych" w regionach peryferyjnych i wokół miast, bo doprowadzi się do zniszczenia nie tylko miejsc, infrastruktury, ale również więzi, perspektyw, całych społeczności, których się nie odbuduje. Transport, edukacja, służba zdrowia, czyli to za co odpowiadają władze, nie może być traktowane jako luksus dla wybranych.
Film polecam! Lekki, sympatyczny i jak widzicie można go traktować jako inspirację dla dyskusji o sile małych społeczności, jakże innych od tych wielkomiejskich.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz