poniedziałek, 9 stycznia 2017

Ukryte piękno, czyli smutek mnie ogarnia

Notka nr 2201. Jak to? Serio? Ano tak. Trochę systematyczności i nagle okazuje się, że można w kilka lat zebrać całkiem ładną listę rzeczy przeczytanych, obejrzanych, czy przesłuchanych. Zawsze powtarzam: nie mam ambicji pisać recenzji (choć były takie propozycje np. od Filmwebu), ja notuję jakieś swoje własne przemyślenia, refleksję, chcę się tym dzielić, dyskutować, a przede wszystkim: nie zapomnieć. A potem wraca się po kilku latach i jeszcze raz sobie pewne rzeczy układam, porównuję. Minęło sześć lat pisania, więc być może do pewnych rzeczy będę wracał coraz częściej. Albo dorzucał kolejne interpretacje, jak przy ukochanym Mistrzu i Małgorzacie.
I jeszcze jedna rzecz. Nie stawiam ocen. Zawsze mam z tym problem, bo jak tu zmierzyć emocje? Jak porównać np. obsypany dziś nagrodami La La Land, w którym po prostu czuje się miłość do muzyki i do musicali, z takim choćby poetyckim Patersonem, czy takim filmem jak Ukryte piękno. Filmem, który już w założeniu ma opowiadać łzawą i poruszającą serca historię i robi to w sposób tak charakterystyczny dla Amerykanów: bez specjalnych odcieni, czarne, białe i już. I choć kilkoro moich znajomych nazwało ten obraz wspaniałym, ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest w nim dość dużo wyrachowania, które do mnie nie trafia. To jak ze świadectwem: potrafi poruszyć, ale czasem z góry wyłapujesz sztuczność i mówienie według określonego klucza, być może po raz dwudziesty tego samego. Will Smith kupił mnie zrobionym w podobnym stylu W pogoni za szczęściem i tam przyznaję się, że łza mi się kręci w oku... A tu nic.


Przyglądamy się facetowi, który po stracie córki kompletnie zamknął się w sobie. Prawie nie śpi, stał się odludkiem, nic go nie interesuje, jego firma powoli traci klientów... Rozumiemy go? A jakże. Może trochę mniej rozumiemy jego przyjaciół i współpracowników, którzy pod pozorem pomocy mu w problemach (a tak naprawdę by zadbać o swoje udziały w firmie), wymyślają pewną grę, do której chcą go wciągnąć. Każde z nich uważa, że ich szef, przyjaciel i guru, po prostu się posypał, bo odrzuca życie, twierdząc, że stracił cały jego sens. Kto się czego nauczy z tej lekcji - domyślcie się sami. Dla mnie historia trochę w stylu Autostrady do nieba. Sympatyczne to, czasem wzruszające, czasem przypomni o najważniejszych rzeczach w życiu, sprawie, że coś zechcemy naprawić. Ale za schematyczność i upraszczanie wielu spraw, spory minus.
Nawet aktorsko nikt tu nie powala. Taki film na Święta. Zaraz, one już minęły... To jednak idźcie na coś innego.

8 komentarzy:

  1. Tego filmu nie znam, ale w "Pogoni za szczęściem" ma ogromne pokłady emocjonalności..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam słabość do tamtego filmu, ale ten mnie jakoś nie przekonał. Ale może Siedem minut po północy będzie lepszy

      Usuń
  2. Ok. W sumie potwierdziłeś moje obawy, więc lepiej spożytkuję kasę na coś innego. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no chyba, że takim bardziej romantyczny seans ktoś szykuje, ale też lepiej nie, bo za smutne

      Usuń
    2. romantyczne ksiażki, filmy czy seriale irytują mnie niepomiernie. Wątkiem romantycznym w Matrixie 2 Wachowskie zraziły mnie do filmu. :/ Im mniej romansu tym lepiej. Dlatego taką perełką jest dla mnie Euforia, bo tam ten wątek mnie nie drażni. :D

      Usuń
    3. ciekawe, bo tam przecież romansu sporo, choć pokazanego w bardzo specyficzny sposób :) Pisałem też o nim, podobał mi się choć nie jest łatwy

      Usuń
    4. Ale wątek romantyczny jest dobrze ukazany. Nie drażni, jest wiarygodny. Poza tym plus za poliromantyczną i biseksualną bohaterkę. Nie mogę znaleźć odnośnika do recenzji, a bym przeczytał i porównał ze swoją recenzją.

      Usuń
    5. Wszystkie można znaleźć na górze w zakładkach - w tym przypadku obejrzane
      http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2012/10/rozdawajka-czyli-notka-pisana-w-biegu.html

      Usuń