Przy Aqua De Lagrimas nie było już takiego wielkiego zaskoczenia, wiedziałem czego się spodziewać, ale też z przyjemnością mogłem zachwycać się detalami, z większą uwagą przyglądać się każdej z postaci.
Inspiracją do tego przedstawienia był tekst, który pewnie każdy kto go przeczytał, pamięta dość dobrze - wyjątkowo działająca na wyobraźnię powieść pt. "Pachnidło". Tu również mamy zakład perfumiarski, starszego już mistrza, który zdaje się, że traci swoje dawne zdolności zachwycania pań i człowieka z ulicy, który zupełnym przypadkiem do niego trafia i zaczyna eksperymentować z tworzeniem zapachów.
Zachwyt, radość, a nawet bycie pożądaną, zdumienie, niechęć, a nawet przerażenie - jakże szeroki katalog emocji można pokazać twarzą, ciałem, gestem. To się po prostu chłonie, a nie jedynie ogląda. Bo nawet jeżeli gdzieś na chwilę spada tempo opowieści, wchodzimy w jakieś niuanse, to w zamian dostajemy jakieś solowe scenki, perełki skrzące humorem, wzruszające, zachwycające kunsztem.
O ile Marcel wzruszał, to Aqua De Lagrimas można nazwać opowieścią z dreszczykiem. To opowieść o nieodwzajemnionej miłości, o pragnieniach jakie głęboko w sobie kryjemy - skoro nie potrafimy osiągnąć szczęścia, ktoś nam staje na drodze lub odmawia, niektórzy potrafią zrobić wszystko, byle nacieszyć się tym, czego tak bardzo pożądają. Bohater grany przez Bartłomieja Ostapczuka wzrusza, bawi i wywołuje ciarki. Ale i cała reszta zespołu zasługuje na brawa. Pomysły na stroje, scenografię, światło, muzykę (chwilami drażniła, ale wpisywała się dobrze w tę historię) - tu wszystko jest dopracowane w stu procentach. Największe wrażenie jednak cały czas robi to, że tak wiele i w tak fantastyczny sposób, można opowiedzieć bez słów.
Zdjęcia ze strony mimowie.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz