Przemysław Skokowski - jeden z tych globtroterów, którzy jakoś mocniej się przebili do szerszej publiki. Takich szaleńców jest sporo, piszą blogi, robią filmy, wrzucają zdjęcia, robią spotkania, na które przychodzą pasjonaci podróży. Ale nie każdemu udaje się wydać książkę, zdobyć popularność ciut większą. Jemu się udało. Pamiętacie jego pierwszą książkę? Pisałem o niej tu. Ja jakoś nigdy nie zdobyłem się na taką szaloną wyprawę stopem, z namiotem, zdając się trochę na los, ale zawsze gdzieś głęboko wewnątrz chyba marzyłem o takich przygodach. Dziś coraz bardziej "tatusieję", szukam wygód, planuję, myślę o kosztach, więc z żalem stwierdzam, że chyba pozostają mi ciut mniej szalone wyjazdy i ich kierunki (Skokowski marzył w trakcie tej wyprawy o dotarciu na Antarktydę). Zazdroszczę pewnej odwagi, swobody, bo przecież najczęściej na wielomiesięczne wyjazdy decydują się ludzie młodzi, bez zobowiązań, ale też z ciekawością czytam ich refleksje. Przemyślenia nie tylko z różnych miejsc na świecie, ale i te dotyczące samych siebie. Ta książka Skokowskiego tym właśnie się różni od poprzedniej.
Pamiętajcie, że możecie ją u mnie wygrać w konkursie (i dwie inne). Klikajcie tu.
Jedna wyprawa, ale naprawdę długa i szalona. Zaczyna się od łapania stopa w Gdańsku, ale potem już z Francji na piechotę do Santiago de Compostella, łapanie na stopa jachtu przez Atlantyk, potem różnymi środkami transportu przez Amerykę Środkową i Południową... Wszystkie szczegóły znajdziecie na blogu Przemka. Ktoś mógłby pomyśleć - no dobra i co w tym ciekawego. Pewnie nie on pierwszy i nie ostatni ma takie szalone pomysły. Tyle, że autor nie robi tego tylko dla siebie, ale zwykle rusza w trasę z dość konkretnym celem - tym razem zbierał kasę na wsparcie hospicjum ks. Dutkiewicza w Gdańsku. Udało mu się zebrać ponad 60 tys, złotych, dzięki ludziom, którzy zainteresowali się jego eskapadą. Ta książka jest trochę reportażem z podróży (fantastycznym pomysłem było zamieszczenie w niektórych rozdziałach kodów QR, które po wczytaniu pozwalały nam oglądać np. na komórce filmiki nagrywane w trakcie trasy - dzięki temu miejsca, ludzie, których spotykał nie są dla nas tak odlegli.
Na pewno trochę brakowało mi zdjęć, same opisy też są dość suche, ogólnikowe - więcej miejsca czasem Przemek poświęca temu jak łapie stopa, jak zmaga się z trudnościami, kto mu pomaga, niż samym miejscom, które pewnie chcielibyśmy bliżej poznać. Ale taki już jest, tak właśnie pisze.
Mimo wszystko to dobra książka i przeczytałem ją z dużym zainteresowaniem. Książek o podróżach przecież było już dość dużo, ale nie zawsze ich autorzy mieli ochotę, by pisać więcej o sobie, o tym co przeżywają, co się dzieje w ich głowie. Skokowski stawia na szczerość i to zupełnie inna książka od tej pierwszej, gdy młody, trochę narwany, wszystko przyjmował z zafascynowaniem. Może dlatego, że swoją wyprawę tym razem rozpoczyna od El Camino, od Drogi, jest dużo bardziej skupiony na zadawaniu sobie pytań o sens podróżowania, o swoją przyszłość, o swoje miejsce. Ilu podróżników miało by ochotę zatrzymać się w jakimś miejscu, by pomagać w budowie szkoły? Ilu ludzi by nie złorzeczyło na ludzi, którzy nie zawsze są życzliwi i przyjaźni? Sporo tu pytań i rozważań, które jak na tak młodego człowieka są naprawdę bardzo dojrzałe. Jego się po prostu lubi, człowiek czuje, że to ktoś kto nie kreuje się na jakiegoś guru, mentora i wszystkowiedzącego.
Trzeba zresztą być specyficznym człowiekiem, bardzo otwartym na innych, by prawie całą wyprawę zbudować na podróżowaniu z innymi - autostopem, jachtostopem, busostopem...
Droga z Lourdes do Santiago de Compostella to też moje marzenie, więc nie zdziwi pewnie Was, że opisu tego etapu było mi mało. Ale na szczęście pozostałe nie są tylko spisem atrakcji, niebezpieczeństw i własnego farta, że ich się uniknęło. Wyspy Kanaryjskie, Panama. Kolumbia, Kostaryka, Ekwador, Peru - czasem trochę historii, spotkań z ludźmi, poszukiwanie jakieś specyfiki miejsca, jego klimatu. Jest ciekawie, choć pewnie te krótkie rozdziały raczej nikomu nie zastąpią dobrego przewodnika, to raczej impresje niż dokładna relacja. Chciałoby się po prostu samemu tego zakosztować. Może bez pośpiechu, gonienia jakichś terminów, ale na spokojnie, by zobaczyć więcej niż turyści, wpadający na kilka godzin.
Można wyczuć, że to pewnie na jakiś czas koniec wypraw Przemka i być może koniec książek. Ale przecież wszystko zależy od tego, czy ludzie zaglądający na jego bloga, wspierający jego projekty, myślący w podobny sposób o świecie, będą go namawiać na dalsze pisanie.
Bo przecież jest tak jak napisał: nie zawsze chodzi o samą podróż, ale o to co ona zmienia, co się z niej wynosi. Nie tylko cel. Ale sama droga.
Podziwiam odwage i samozaparcie.
OdpowiedzUsuńnooo piękna sprawa!
Usuń