Jest coraz bardziej tanecznie, ale poza wokalem i chórkami już nic nie zostało ze starego Coldplaya. Mam wrażenie, że szukając jakiego pomysłu na przebojowość, panowie chyba zbytnio zapatrzyli się na innych - przecież np. kawałek "Hymn for the weekend" brzmi jak jakaś mieszanka Rihanny i Timberlake'a. Dużo tu elektroniki, pomysłów, które już wykorzystywali inni... Po co się pytam?
Chyba to ostateczne rozstanie z pop-rockiem i wpłynięcie w nurty czegoś co zdaniem kapeli da im więcej fanów... Szkoda, bo moim zdaniem brzmią jak jakiś boysband (w kawałkach wolniejszych), a i w szybszych nie ma zbyt wiele oryginalności.
Ale wiecie co? Wiem, że pewnie nie będę zbyt często wracał do tego krążka, ale mimo jego plastikowości, jedno muszę przyznać: słucha się go przyjemnie. Szczególnie przy myciu okien i podłóg. To właśnie taka muza, która wpada jednym uchem, a drugim wylatuje. Miłe melodie, ale nic co by zostało na dłużej. I tylko głos został ten sam... O dziwo brzmi w tej słodkiej papce równie fajnie jak kiedyś przy bardziej gitarowych riffach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz