Zaczęło się odkryciem tego iż w tym dziwnym miejscu na peryferiach Krakowa gdzie wylądowaliśmy, znajduje się parafia Franciszkanów, którą ozdabiał Jerzy Nowosielski. Zawsze fascynowały mnie proste, surowe, świątynie, gdzie możesz skoncentrować się na modlitwie, a wzroku nie rozpraszają te wszystkie zdobienia i fantazyjne dziwactwa. Barok jest piękny, ale jednak świątynia, w której chce się pobyć jak dla mnie mogłaby wyglądać właśnie tak. Na następną wizytę w Krakowie muszę sobie zaplanować jeszcze Kanoniczą i kaplicę ekumeniczną z pracami Nowosielskiego.
Drugi dzień zaczął mi się jeszcze lepiej. Najpierw humor poprawiły wieści ze skrzynki pocztowej (Audioteka i wydawnictwo Czerwone i Czarne podziękowania!). A po południu czekała mnie jeszcze większa frajda. Też związana z blogiem, ogromnie zaskakująca i sprawiająca masę przyjemności.
Zawsze mam dylemat gdy opisuję różne swoje wyprawy, wrzucam zdjęcia, myśląc sobie - kogo to może zainteresować? Może znajomych, może kogoś zainspiruje do podobnej wyprawy, ale ani to nie ma charakteru przewodnika, ani nie jest chyba jakieś bardzo oryginalne. Jakież było moje zdziwienie gdy po mojej ostatniej wizycie w Krakowie i wpisie na blogu, odezwał się człowiek, który zagląda na mojego bloga i zaoferował, że chętnie przy następnej okazji nie tylko się spotka, ale i oprowadzi po mieście pokazując różne mniej znane miejsca. Ot tak, po przyjacielsku, bo mu się podoba notatnik kulturalny.
No i udało się! Krzysztof, dzięki za te 4 godzinki wędrowania. Udało się naprawdę zobaczyć wiele miejsc i usłyszeć sporo ciekawostek, których nie znałem. Zupełnie inaczej się zwiedza miasto z kimś kto je lepiej zna!
Żałowałem, tylko że nie miałem ze sobą dobrego aparatu, więc muszę ratować się fotkami z sieci (m.in. stąd), by te miejsca sobie raz jeszcze zwizualizować. Ale będę do nich wracał, więc za jakiś czas będą też moje własne fotki!
Jak zwykle klimatyczny Kazimierz, Plac Wolnica, który zwykle jakoś omijałem, potem św. Rita, Skałka, pod Wawel, na Rynek, sporo bocznych uliczek i z powrotem do dzielnicy żydowskiej. Oj mieliśmy trochę kilometrów w nogach...
I teraz tylko się martwię, czy nie zapomnę tych wszystkich miejsc i wskazówek. Knajpek, restauracji, najlepszych kebabowni, miejsc gdzie warto zajrzeć na dłużej. Ile z nich mijałem dotąd niewiele o nich wiedząc, w ile zaułków i uliczek nie skręcałem, nie podejrzewając co tam jest.
Było odgadywanie figur świętych, było okno Skrzyneckiego (to przez które wchodzili na wódkę), był domofon poetów, cydr i humus w Nowej Prowincji, była akwarium, Ogród sztuki (cholera, zazdroszczę takiego fajnego miejsca), witraże Wyspiańskiego (ale nie od Franciszkanów), opowieści o miejscach istniejących i tych, które już z mapy Krakowa zniknęły. Było to wiec trochę dotknięcie miasta i jego klimatu. Dotknięcie, bo oczywiście człowiek ma świadomość, że to wszystko mało. I dobrze, bo chciałby od razu więcej.
Bloger to ma jednak fajne życie. Bo przecież tylko właśnie dzięki blogowi poznałem fajnego, życzliwego człowieka, który bezinteresownie poświęca swój czas, by coś pokazać, opowiedzieć. A mówią, że internet oddala ludzi od siebie i sprawia, że relacje się spłycają.
I nawet tak mało towarzyskie stworzenie jak ja (o spotkaniach blogerów wciąż tylko gadam, a jak przychodzi co do czego, to zawsze "coś mi innego wypada"), natychmiast złapało kontakt, wyczuło bratnią duszę. Człowieka, z którym można gadać godzinami, bo interesują nas podobne rzeczy - jak choćby książki (również te dziecięce i młodzieżowe), komiksy, podróże.
Pierwszy raz miałem takie zdarzenie - poznać kogoś w realu tylko dzięki, że kiedyś odkrył mój blog w sieci i zaproponował spotkanie. I muszę przyznać, że to cholernie miłe. Nie dlatego, żeby mi coś to robiło w sensie "jaki jestem wspaniały i jak mądrze piszę", ale że poprzez uzewnętrznienie się (co lubię, jak myślę o różnych rzeczach) mogę poznać ciekawych ludzi, którzy myślą podobnie. Może kiedyś uda się złapać kontakt z kolejnymi osobami z innych miejsc na mapie?
Pal licho wszystkie oferty reklamowe, finansowe, oglądalność, statystyki, społeczności, popularność itp. To co jest najfajniejsze to własnie spotkania z ludźmi.
Dziś muzycznie z ukłonami dla Krzysztofa! I dla Krakowa, z którego żal dziś wyjeżdżać.
PS Kurcze, uświadomiłem sobie, że to notka nr 1600. Tyle wpisów? Teraz coraz większy strach, żeby tego nie stracić.
Robercie, to właśnie jest najcudniejsze w blogowaniu, tak jak piszesz, poznawanie ludzi! Wracam teraz z Targów Warszawskich i wcale nie pojechałam tam, by kupować książki, latać na spotkania autorskie i zdobywać autografy (choć to też...), ale przede wszystkim po to, bo się już stęskniłam za ludźmi. Mama nadzieję, że uda Ci się kiedyś trafić na spotkanie blogerów, bo to są niezapomniane momenty, a i przyjaźni się dużo zawiązuje.
OdpowiedzUsuńTen fragment Drogi Krzyżowej-przepiękny!
wciąż sobie obiecuję, że następnym razem wykażę trochę więcej inicjatywy żeby na takie spotkanie dotrzeć :)
UsuńFajnie jest odkrywać różne piękne rzeczy, ale jeszcze fajniej, gdy możesz je dzielić z kimś innym, opowiadać o nich, gadać, wymieniać opinie i wrażenia. Do następnej okazji zatem!
Cudnie! Dla mnie też znajomości blogowe są coraz cenniejsze. Nie spodziewałabym się, że dzięki temu własnemu skrawkowi sieci, poznam tylu fantastycznych ludzi. :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że najcenniejsze w blogowym życiu to poznani nowi ludzie.Bo przecież każdy poznany człowiek jest jak książka, która przeczytamy.
OdpowiedzUsuńBywa, że czasem jedno zdanie napisane przez kogoś sprawia, że samopoczucie winduje w górę i życie nabiera barw...
nic dodać nic ująć
UsuńOjejku, aż zatęskniłam za Krakowem.... dzięki wielkie, teraz wiem, że w wakacje muszę tam przyskoczyć :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń