piątek, 14 czerwca 2013

Iron Sky, czyli nie tylko wielkie wytwórnie...

Pomysł zaiste absurdalny i genialny zarazem. Oto okazuje się iż Amerykanie zupełnie przypadkiem odkrywają na ciemnej stronie księzyca tajną bazę w której pod koniec II wojny światowej schronili się naziści. Nie przestali oni marzyć o triumfie idei III Rzeszy i szykują plan zemsty i ataku na ziemię. Przypadek sprawia, że ich plany nagle nabierają bardziej realnych kształtów. Powstrzymać ich może czarnoskóry model (który został wysłany na księżyc w celach propagandowych) oraz administracja amerykańska pod wodzą...  prezydent ubiegającej się o reelekcję Sarah-Palin.
Wiadomo, że jest to parodia różnych amerykańskich produkcji o zagrożeniu ziemi odpieranym przez dzielnych superbohaterów, ale mimo pewnych przerysowań, powtarzających się pomysłów, efektów, które na pewno nie powalają na ziemie, cała produkcja jest jak najbardziej warta obejrzenia. Oczywiście jeżeli lubicie zabawę konwencjami.

Nazistowska baza na księżycu w "Iron Sky"
Jak na niewielki budżet (film jest produkcją szaleńców, którzy postanowili wyprodukować go poza wielkimi wytwórniami i np. 10% kasy zebrali od fanów w internecie) to produkcja o niebo bije różne badziewia zza Oceanu, które wpycha nam się jako kolejne super hity. Jest kilka fajnych pomysłów, kilka zabawnych i fajnych scen, wszystko zagrane na luzie, ale bez żenady która czasem bije z ekranu w innych filmach. To zabawa do której zapraszany jest widz. Pewnie można by popracować nad scenariuszem, wyrzucić z niego trochę powtórek, ale choćby dla kilku scen (np. początkowych) warto poświęcić 90 minut na seans. Niektóre dialogi Niemców, którzy wychowani w wyizolowanej społeczności nagle stykają się z wyzwoloną i rozpasaną cywilizacją naprawdę fajne (choćby dialog nad pisemkami), niezłe są też niektóre sceny z forum przywódców światowych, pomysłowo pociągnięte niektóre postacie (przebojowa doradczyni, czy główny bohater, którego Niemcy "wybielają" na Aryjczyka). Żal, że całość potem zdominowana jest przez mało porywające sceny bitewne i szalonego nowego Fuhrera, ale rozumiem że chciano jakoś doprowadzić do mocnego finału. 
Fińska produkcja jest robiona przez zapaleńców i trochę (przyznajmy to) dla zapaleńców. Miłośnicy Sci-Fi, różnych produkcji katastroficznych, komediowych i tych bardziej serio będą mieli tu fajną zabawę w wymyślanie sobie własnych pomysłów na rozwijanie tej historii. Kto wie, skoro tamtym się udało, może i w Polsce doczekamy się czegoś w tym stylu (bo krótkometrażówek trochę już w sieci jest). Na pewno Iron Sky nie jest idealny - zarówno reżyseria, scenariusz, czy efekty pewnie mogłyby wyglądać lepiej, ale może dzięki tej pewnej nutce kina klasy B (albo nawet C), ten pastisz jest czytelniejszy i zabawa jest lepsza? Za wątek z Chaplinem mają u mnie prawie 5 :) No dobra dam dodatkowego plusa za muzykę (Laibach!).    
 

3 komentarze:

  1. Naprawdę brakowało mi w tym filmie sceny, w której - w momencie, gdy najważniejszy politycy świata kłócą się przy stole o surowce z Księżyca - wstanie jakiś przedstawiciel Niemiec i powie, że naziści to ich obywatele, pierwsi zawłaszczyli naszego satelitę, więc surowce należą Niemcom... ale jednak, jak widać z napisów początkowych, chyba za dużo Niemców finansowały film by były takie sceny ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Od czasu do czasu lubię obejrzeć coś ten deseń. Zapraszam http://qltura.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i niskobudżetówka ale biję nie jedną dużą produkcję na głowę. Ja się bawiłem fenomenalnie i nawet kosmiczna bitwa była emocjonująca. Masa odwołań do kina jeszcze bardziej umilała ten seans

    OdpowiedzUsuń