niedziela, 2 czerwca 2013

Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć, czyli lepiej już takich powrotów nie organizujcie

O jednych filmach aż chce się sporo pisać, o innych za to nie bardzo wiadomo co. Jakoś przy tym "powrocie legendy" mam raczej trochę poczucie niesmaku, niż radość i satysfakcję, że powstało coś żywego (a przecież takich filmów mamy jak na lekarstwo) i z jajem. Może dlatego, że tego życia i jaj, jest tu tyle i na takim poziomie jak w szmirowatych filmach akcji sprzed lat kilkudziesięciu (Indiana Jones jest wciąż niedoścignionym wzorem połączeni przygody i humoru). Nie tłumaczy twórców przeniesienie części akcji w lata 70-te, nadal będę się upierał, że czasem lepiej zostawić dawne tytuły w spokoju i do nich nie wracać, bo można tylko przegrać z kretesem i zostawić niesmak. Gdyby nie próbowano na siłę wskrzeszać agenta J-23, może nie mielibyśmy tak wielkich oczekiwań od tego filmu?

Pomysł by połączyć akcję dziejącą się w latach 70-tych i wspomnienia z czasów drugiej wojny światowej, które po kawałku pozwalają nam poukładać fragmenty układanki, postawienie na konflikt między Klossem i Brunnerem był bardzo fajny. I jeżeli mam być szczery to mimo trochę sztywnej gry Mikulskiego i tak sceny z nim były dużo lepsze niż z Kotem, który wcielił się w młodego Klossa. Podobnie z parą Karewicz - Adamczyk (choć jest o niebo lepiej od Kota). W drugim planie też nie za ciekawie (no może z wyjątkiem Olbrychskiego). Ewidentnie nie jest to tylko kwestia aktorów, ale również drętwoty scenariusza (akcja niemrawa i naciągana, dialogi bez życia, a wątki miłosne to już kompletna porażka). Gdzie te spektakularne efekty specjalne zapowiadane przez twórców? Zadziwiające, że to co dawniej było kręcone przy mniejszych nakładach i możliwościach wychodzi i tak o niebo lepiej niż współczesne próby kontynuacji tematu (patrz Złoto dezerterów) - humor, zwroty akcji, zaskoczenie - wszystko w porównaniu wychodzi na minus. Czy to my staliśmy się bardziej wymagający, czy twórcy nagle zgłupieli?
No dobra, powiecie że to taka konwencja - dużo bardziej komiksowa niż teatralny oryginał, który był opowiadany w zupełnie innym stylu, że nie powinno się porównywać. Ale co ja na to poradzę, że tam były emocje, a tu mimo całej tej akcji i strzelaniny się ziewa, a chwilami aż chce się śmiać z głupoty różnych scen (atak wojsk radzieckich)? Plenerów niewiele, ale tu wstydu nie ma, gorzej z ich wykorzystaniem. Rzeczywiście chyba nie jestem najlepszym widzem dla tego typu produkcji, ale czy młodzieży, w którą zdaje się celowano, rzeczywiście taka produkcja podeszła? No chyba, że zakładając podejście: na bezrybiu...
Strzelaniny, skarb, czyli bursztynowa komnata, agenci, gra wywiadów, oszustwa i przebieranki. Z tych elementów dałoby się pewnie sklecić coś lepszego. Tu zdaje się pomyślano, że wystarczy hasło Hans Kloss, by widz walił tłumnie do kin i kupił wszystko jak dziecko.  
Ech już lepiej zostawcie tego bohatera internautom - bawiąc się w robienie kolejnych wersji własnych zwiastunów potrafią wzbudzić więcej emocji niż Wy 90 minutową produkcją...

5 komentarzy:

  1. Hans Kloss nigdy nie robił na mnie wrażenia (może już od dziecka dała o sobie znać niechęć do filmów około wojennych). A Kontynuacja... cóż odnoszę wrażenie, że film opatrzono nazwiskiem Klossa, by znaleźć rynek zbytu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem w kinie, szczerze żałuję do dziś :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na szczęście nie byłam w kinie :) Obejrzeliśmy pożyczone DVD, psychicznie nastawieni, że trzeba to odebrać jako pastisz ;) Oj śmieliśmy się, ale generalnie rzeczywiście szkoda czasu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko fajnie tylko Żmuda i Kot zepsuli mi oglądanie, bo film był całkiem przyjemny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj byłem w kinie na tym (tylko dlatego, że miałem voucher)...masakra totalna. Ten film, podobnie jak Bitwa Warszawska, Bitwa pod Wiedniem to kolejne razy wymierzane leżącej polskiej kinematografii. Serce krwawi...

    OdpowiedzUsuń