czwartek, 6 września 2012

Solista, czyli ja ci pomogę

Doliczyłem się już 29 tytułów filmów, albo książek, które są już za mną, a chciałbym o nich napisać. A tu bida - tytuł notki jest, ale kiedy to pisać? Zwłaszcza, że każdego dnia pojawiają się jeszcze dodatkowe pomysły i rzeczy godne uwagi.
Dziś kilka słów o filmie sprzed trzech lat - pamiętam nawet, że widziałem jego zwiastun, a ponieważ lubię takie historie i filmy z muzyką to jakoś utkwił mi w głowie. I oto wreszcie go upolowałem w wypożyczalni w N-ce.  
Historia jest autentyczna (tam natychmiast takie historie z prasy przerabiane są na a) książkę, b) scenariusz filmu, a czasem nawet c) sztukę teatralną albo musical. Bo czyż może być lepszy temat niż poruszająca historia o talencie, bohaterstwie itd.?  

Robert Downey Jr. gra dziennikarza Steve'a Lopeza , który gania po mieście za jakimiś gorącymi tematami - jakże inna to rola od tego co pokazał w tym samym roku w Scherlocku. Dość przypadkowo trafia na ulicy na bezdomnego dziwaka (świetny Jamie Foxx), który coś brzdąka na ulicy na kilku strunach skrzypiec. Choć ewidentnie to człowiek z problemami psychicznymi i żyjący we własnym świecie, Lopeza jednak zaintrygowała informacja iż nasz bohater - Nathaniel Ayers uczęszczał kiedyś do prestiżowej akademii muzycznej, grając na wiolonczeli. Jest historia! Steve pisze więc rozczulający tekst o zdolnym człowieku, którego życie wygnało na ulicę, o jego przeszłości i marzeniach. Długo nie musiał czekać na reakcję - listy, zainteresowanie, nawet ktoś podarował wiolonczelę, Lopez postanawia więc ciągnąć temat i uczynić Nathaniela tematem dłuższej historii - będzie mu pomagał, wyciągnie go z ulicy i historia będzie jeszcze lepsza bo z happy endem. Tyle, że Ayers wcale nie pragnie zmiany swego stylu życia.
To historia dojrzewania przyjaźni obu panów - dość cynicznego dziennikarza oraz utalentowanego muzyka, którego ataki schizofrenii i lęki zmusiły do porzucenia uczelni i świata, który go przerażał. Dla obu będzie to niełatwa relacja i nie raz wystawią ją na próbę - obaj zapatrzeni głównie w siebie.  
Ogląda się miło, choć trochę brak temu filmowi jakiegoś pazura, werwy. Większość scen i wydarzeń jest dość przewidywalna, więc mimo niezłej gry obu panów trochę stygnie nasze zainteresowanie. Nawet jeżeli nie postawię mu najwyższych not, to i tak wart obejrzenia - niezły dramat, spora dawka wzruszeń, ciekawy wątek choroby, no i jest muzyka.

2 komentarze:

  1. od jakiegoś czasu poluję na ten film i nie mogę się odczekać seansu, tym bardziej po Twojej pozytywnej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja trafiłem dość przypadkowo na jakimś kanale telewizyjnym

      Usuń