Może to mój nastrój, ale zamknięty w domu i w sobie od kilku dni, zapętlam te nagrania i coraz bardziej się nimi zachwycam. The Cure powraca i to w jakim stylu. Tyle lat oczekiwania ale warto było. To materiał, który stanowi piękną kontynuację tego co grają, ale i jakby wejście we współczesność, z własną wrażliwością, spojrzeniem, bez potrzeby przypodobania się komukolwiek.
This is the end. Tak zacząć płytę może tylko Robert Smith. I najchętniej nie pisałbym nic, zostawiając jedynie samą muzykę, byście wsłuchali się w długie otwarcia, zanurzyli się w ten klimat. A potem jeszcze sięgnęli po teksty.
Czy smutek, niepokój, mogą być jednocześnie pogrążające, ale i dawać poczucie obcowania z czymś wyjątkowym. Z czymś prawdziwym. Przeszywającym chwilami do bólu. Z czymś pięknym. Ta muzyka moim zdaniem właśnie taka jest.
Monotonia, pewna powtarzalność motywów przez długie minuty, zanim wkroczy wokal, jest jedynie pozorna. A może po prostu to nie jest materiał dla niecierpliwych, którzy od pierwszych sekund oczekują ciągłej zmiany. Nie, tu klimat buduje się powoli, zaburzamy się, by potem unosić się na powierzchni długo, coraz bardziej się zatracając.
Gdy słuchaliśmy niektórych tych numerów zapowiadających ten album na żywo w Łodzi, wydawały się przytłaczające, nie do końca pasujące do wielkiego koncertu, ale dziś, gdy słucham ich z płyty, odkrywam ich siłę. I z przyjemnością zanurzam się w ich wersje live (na spotify jest już do odsłuchu taka wersja na podwójnym krążku).
Co prawda Warsong, All I Ever Am czy Drone średnio mi pasując do całości, ale przecież mogę sobie tak skonfigurować listę, by je pomijać. I pozostaje wtedy czysta melancholia. I czyste piękno.
Ulubione? Alone i Endsong
Genialna, bardzo dojrzała płyta.
I lose all my life like this
Reflecting time and memories
And all for fear of what I’ll find
If I just stop and empty out my mind
Of all the ghosts and all the dreams
All I hold to in belief
That all I ever am
Is somehow never quite all I am now
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz