niedziela, 14 kwietnia 2024

Strefa interesów - Martin Amis, czyli to ja wybieram film

Gdy najpierw obejrzysz film inspirowany jakąś powieścią (pisałem o nim tu: Strefa interesów, czyli gdzie pojedziemy w tym roku na wakacje) a potem dopiero sięgasz po książkę, czasem możesz się bardzo zdziwić. Doceniam to że udało się twórcom obrazu wyciągnąć to co najważniejsze, odsiać całą resztę, bo szczerze mówiąc powieść Martina Amisa dość mocno mnie rozczarowała. Może gdybym nie wiedział filmu... Sam pomysł, by bohaterem uczynić człowieka zarządzającego obozem koncentracyjnym, budzi kontrowersje, ale i na pewno daje okazję by pokazać to co robili Niemcy od jeszcze bardziej szokującej strony. Dla nich to praca jak każda inna, polegająca na wypełnianiu rozkazów, życzeń przełożonych, ustawieniu mechanizmu tak by było jak najmniej problemów i jeszcze można przy okazji coś dla siebie uszczknąć. Przecież Żydzi nie przyjeżdżają z pustymi rękoma i nie zabiorą tego ze sobą, choć im to obiecywano, mówiąc o przesiedleniu w inne miejsce. To szokuje, ale w filmie, tak chłodnym, jest jeszcze bardziej wstrząsające, bo nie widzimy tak naprawdę tego co za murem. W książce obrazów brutalnych nie brakuje, a jedną z ważnych postaci jest człowiek, który zarządza oddziałem ludzi "sprzątających" ciała z komór gazowych. To jednak nie "dosłowność" wielu scen tak bardzo przeszkadza w lekturze Strefy interesów, ale chłód i obojętność z jaką przechodzą obok nich oficerowie, wszyscy pracujący przy organizacji obozu. Jeżeli chcą uniknąć kontaktu z przemocą to raczej ze względu na poczucie smaku, niechęć do krzyku i płaczu, a nie jakieś współczucie dla ofiar. 
 

O ile w filmie to właśnie stanowi główny motyw, to w książce jednak jest dużo więcej i jak dla mnie mocno to zgrzytało i budziło niesmak. To dziwnego rodzaju romans, w którym żona komendanta wcale nie jest bierną stroną podbojów jednego z oficerów. Ma dość męża, budzi w niej obrzydzenie, ale on już coś podejrzewa i zaczyna się dziwna gra, w której stawką jest chęć upokorzenia drugiej strony, udowodnienia jej że nie ma prawa do decydowania o wszystkim. Sporo w tych rozmyślaniach, knuciu obu panów, z których jeden chce kobietę zdobyć, a drugi mieć ją podporządkowaną, jakiegoś brudu, wulgarności.
Miłość i pożądanie w otoczeniu gdzie śmierć jest na każdym kroku i jej zapach aż wisi w powietrzu? Naprawdę dziwnie się to czyta. Prawie namacalnie czuje się upodlenie ludzi, których zwożą do tego miejsca całymi tysiącami, przez tych, którzy uważają się za rasę panów, za zwycięzców stojących dużo wyżej moralnie i kulturowo. A my z każdą stroną czujemy coraz większe obrzydzenie, widząc też jak bardzo obrzydliwi i żałośni są ci oprawcy, nie tylko ze względu na to co robią, ale na to co mają w głowach i sercach.

Chaotyczne i oblepiające brudem nie mniej niż lektura słynnych "Łaskawych".

2 komentarze:

  1. Czytałem tę książkę 4 lata temu, nie dałem rady skończyć.
    Zajrzałem do swojej opinii z tego okresu - tu kilka głównych punktów...
    To napisał lunatyk, który nie wie co się wokół niego dzieje.
    Przyzwyczaiłem się że popularni pisarze czasem wybierają dziwne tematy, ale dość dobrze badają otoczenie w którym rozgrywa się akcja ich opowieści, tutaj i tego zabrakło.
    Odlożyłem po 190 stronach, szczegóły tutj ==> https://poledownunder.blogspot.com/2019/07/the-zone-of-interest.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki, rozumiem Twoje odczucia. Nawet jeżeli przymkniemy oko, że nazwa obozu nie pada i to jakieś wyimaginowane miejsce, to sama forma powieści i jej treść też jest dziwaczna

      Usuń