wtorek, 9 kwietnia 2024

Różne oblicza miłości, czyli Imperium światła i Pewnego dnia powiemy sobie wszystko

Kącik filmowy dla wytrawnego widza i dwa filmy z miłością w tle. Ciut odmienną od typowych pomysłów rodem z komedii romantycznych, nie zawsze szczęśliwą, ale mocno ogarniającą i zmieniającą życie. 

Na początek Imperium światła i Olivia Colman, którą tak lubię. Mam wrażenie, że dzięki niej postacie grane mają w sobie jakąś głębię, ciekawe rozdarcie. Jak choćby tu. Kobieta pracująca w kinie, choć sama raczej filmów nie ogląda. Świetnie ogarniająca zespół, sprawna organizatorka, choć gdzieś w tle dowiadujemy się, że jest po załamaniu nerwowym i trzeba z nią ostrożnie. Samotna, ale wykorzystywana przez szefa, któremu oddaje się tak jakby to była część jej pracy. Niewiele ma w życiu radości, ale stara się przez niej przejść z podniesioną głową. I oto do ich zespołu dołącza nowy człowiek, młody, przystojny, ciemnoskóry i kochający filmy (Micheal Ward). Początkowo będzie go opieprzać za obijanie się, za zbytni luz, ale potem sama spróbuje poddać się jego urokowi, dać się wciągnąć w świat, którego dawno nie zaznała.


Ciekawa jest nie tylko ich relacja - początkowa fascynacja, przyjaźń, potem zazdrość, ale i tło. Północne wybrzeże hrabstwa Kent, wielkie kino blisko plaży, bardziej pałac niż typowe współczesne sale kinowe ma niesamowity klimat, choć trzeba przyznać że dawno straciło swój blichtr. Czy jest szansa na odzyskanie widzów? Przecież ludzie żyją swoimi sprawami, problemami i nie bardzo mają czas na rozrywkę, może wolą telewizję. Mamy i napięcia na tle rasowym i niechęć otoczenia ze względu na różnice wieku pomiędzy bohaterami, mamy miłość do filmów, którą zaraża kobietę Stephen. I to co najważniejsze - budzącą się w niej nadzieję na odzyskanie radości życia, sensu, światła. A potem załamanie, gdy to traci.
Może i nic spektakularnego, ale naprawdę ciekawy seans. Warto choćby dla Colman.

***

Druga produkcja, trochę świeższa, bo dopiero pojawia się na ekranach kin studyjnych również opowiada nie tylko o uczuciu, ale i o zmieniającym się wokół bohaterów świecie.

Maria ma dziewiętnaście lat i mieszka ze swoim chłopakiem Johannesem w gospodarstwie jego rodziców na wsi w Turyngii. Jej matka po odejściu ojca zaczęła pić i dziewczyna nie może tam liczyć na dobrą przyszłość, a tu ją wszyscy akceptują - trochę pomaga, ale traktowana jest już prawie jako przyszła żona ich syna.
Właśnie rozpada się blok komunistyczny, pada mur w Berlinie i wszyscy rozmawiają o tym co będzie. Młodzi pierwszy raz jadą na Zachód, chłoną inny świat, ale dla rolników, którzy zderzają się z rynkową gospodarką, konkurują z zupełnie innymi technologiami, to może oznaczać klęskę. Ich gospodarstwa to jak skanseny.

Dla młodych za to otwierają się nowe szanse, tylko trzeba się uczyć. Johannes marzy o szkole artystycznej, wciąż robi zdjęcia, Maria woli czytać książki i marzyć, nie wie za bardzo co miałaby robić dalej. Wszystko dla niej się zmienia, gdy wpada na mieszkającego po sąsiedzku rolnika, dużo starszego mężczyznę, który kocha konie i poświęcił im wszystko, choć zaniedbał przez to trochę swój dom i obejście. Charyzmatyczny, mający opinię kobieciarza wydaje jej się dziwnie pociągający, nawet jeżeli jest szorstki i zagląda do butelki.

Powoli rodzi się fascynacja, w której przyciąganie i odpychanie stanowią nieodłączną część gry. Czułość i brutalność, młodość i doświadczenie, a przede wszystkim jakieś bezgraniczne oddanie się, zatracenie, którego wcześniej oboje nie doznali. To jak uzależnienie, któremu wbrew wszystkim i wszystkiemu się oddają. 
Jest w tym erotyzm, ale jest i wyczuwalna tragedia wisząca w powietrzu, bo czujemy że nie do końca dla ich związku jest przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz