sobota, 6 kwietnia 2024

Stacja - Jakub Szamałek, czyli gdy procedury zawiodą

Nich to będzie kolejny w miarę uporządkowany schemat: soboty na notatniku to czas na fantastykę. A niedzielę na poważniejszą literaturę piękną. Jeszcze tylko teatr gdzieś ustawię i może postanowię sobie, żeby co tydzień starać się pisać również o muzyce. I prawie cały tydzień będzie już wtedy w jakimś układzie, a Wy będziecie mogli spodziewać się w miarę stałych bloków w każdym z dni tygodnia. To bowiem się nie zmieni: od ponad 13 lat jednak - każdy dzień to jedna notka. Uzbierało się tego już trochę.

Dziś więc S-F. Dość klasyczne, choć po Jakubie Szamałku spodziewałem się jednak większego zaskoczenia, w końcu jego techno-thrillery, to naprawdę była niezła jazda bez trzymanki. W Stacji powiedziałbym, że fabularnie przenosimy się trochę do atmosfery jak z czasów zimnej wojny. To nie obcy będą tu zagrożeniem, ale my sami, zamiast współpracować, raczej wciąż szukamy okazji do podejrzliwości, do konkurowania, do okazania się kimś lepszym. Stany kontra byłe ZSRR oraz stojący z boku Chińczycy, którym na rękę jest osłabienie albo jednych albo drugich. Co ma do tego kosmos? Ano nawet tam te konflikty się przenoszą. To miała być strefa współpracy, badań, nauki i postępu, ale przecież ludzie są tylko ludźmi, no i co ważne, podlegają różnym naciskom swoich przełożonych. 


Dość szybko na pokładzie stacji kosmicznej, dzielonej przez ekipy amerykańską i rosyjską, pojawia się napięcie. Coś się zaczyna psuć i nie można znaleźć jasnej przyczyny, sabotaż wydaje się wcale nie takim głupim powodem, ale powiedzenie tego głośno, może zniszczyć i tak raczej już tylko formalne stosunki między ekipami. Co gorsza Lucy Poplasky, dzierżąca dowództwo na stacji, nie ma lekko, no bo nie dość że nie wszystkim podoba się wydawanie rozkazów przez kobietę, to na dodatek ma ona na sumieniu pozamałżeńskie przygody z jednym z członków załogi. Szamałek sporo czasu poświęca jej drodze do kariery, jej mężowi, który z niepokojem zawsze czeka na nią na ziemi, jej różnym dylematom. Trochę balansujemy nawet chwilami dalej od thrillera, a bliżej nam do jakiegoś dramatu obyczajowego. Może stąd moje lekkie rozczarowanie tą powieścią? 


Gdy wreszcie akcja się rozkręca, w kościach już czujemy jaki będzie tego koniec, przecież trudno oczekiwać żeby ktokolwiek z ziemi nagle wymyślił dla nich jakieś cudowne rozwiązanie nadciągającej katastrofy. I niby to wszystko czyta się całkiem nieźle, fajnie jest wejść trochę w tą rzeczywistość życia na orbicie, gdy wszystko wydaje się podlegać jakiemuś planowi, procedurom i wymaga jedynie dyscypliny... Mam wrażenie, że trochę zawiódł sam pomysł, by całą intrygę zbudować wokół politycznych konfliktów na ziemi, przez co postacie samych kosmonautów, może poza główną bohaterką, są niczym marionetki, ani specjalnie interesujące, ani też mające wielki wpływ na wydarzenia. Strzelba musiała wystrzelić, bo napięcie kumulujące się w ludziach musi znaleźć ujście... A gdy popełni się jeden błąd, kolejne idą już lawinowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz