środa, 25 września 2019

Ad Astra, czyli czy jesteśmy tu sami

Coraz częściej obok produkcji S-F gdzie akcja i efekty są na pierwszym miejscu, pojawiają się filmy, w których reżyser zdaje się mieć ambicje przekazać coś więcej. No bo w końcu Odyseja kosmiczna, ta samotność pośród gwiazd, pytania o obce cywilizacje. No i powstają filmy typu "Interstellar", gdzie filozoficzne dywagacje są tym co zapamiętujemy nawet bardziej niż obrazy. Mam wrażenie, że jednak tam pewna intymność sprawiała, że to miało ręce i nogi. Przy Ad Astra coś jednak się pomieszało w scenariuszu - może ktoś na siłę coś dopisywał? Mamy więc próby spektakularnej akcji (piraci na Marsie), z której nic nie wynika, sceny od czapy, sporo niejasności, samotność i początki szaleństwa. I finał z morałem jak z przedszkola. Ech... Jak można tak zmarnować budżet, z którego byłoby fajne widowisko, jak można ludzi zniechęcać do fantastyki.



Kto by się spodziewał, że na filmie o kosmosie można będzie się nudzić. A tu niestety tak jest. Zero napięcia, fabuła się ciągnie jak flaki z olejem, a to przy czym może się jedynie ożywiamy to kolejne badania psychologiczne jakim poddawany jest bohater - pęknie wreszcie czy nie, okaże się człowiekiem czy będzie bezduszny niczym robot? Brad Pitt pokazuje nam trochę inną twarz niż u Tarantino, bardziej surową, zimną, ale czy ciekawszą? Moim zdaniem nie bardzo.

Clifford McBride (Tommy Lee Jones) opuścił Ziemię, gdy jego syn Roy miał zaledwie 16 lat. Mężczyzna wyruszył w podróż przez galaktykę w poszukiwaniu obcych cywilizacji. W okolicach Neptuna jego statek niespodziewanie zniknął jednak z radarów. Teraz na wyprawę ma wyruszyć jego syn. I niech lepiej nikt nie pyta czemu nie poleciał nikt wcześniej, skoro lot zajmuje jedynie coś około 80 dni. Logiki w tym scenariuszu raczej niewiele. Syn jest profesjonalistą jakich mało, nigdy nie traci nerwów, nie poddaje się emocjom, wydaje się więc idealną osobą do zrealizowania misji, która ma uratować ziemię (znowu: sensu w tym ja niby zaginiony profesor ma generować to zagrożenie nie ma żadnego). No ale jednak to syn. Czy się nie złamie?

photo.titleTo jak podróż w głąb dżungli w Czasie apokalipsy. Tylko finał inny. Ale tego już nie zdradzę, bo może jednak ktoś będzie chciał się wybrać do kina. W sumie to jedna z niewielu zalet tego obrazu: zdjęcia dla których warto go zobaczyć właśnie na dużym ekranie. Chwilami fajny klimat, całość jednak mocno mnie rozczarowała. I nie dlatego, że więcej tu psychologii niż akcji, ale ze względu na niekonsekwencję w konstrukcji tego filmu i zbyt wiele rzeczy zupełnie nic nie wnoszących do całości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz