wtorek, 7 kwietnia 2015

Zuch Kazik - Zakażone piosenki, czyli dziś to tylko kabaret i troszkę nostalgii

Dawno nie było nic muzycznego, prawda? I rzeczywiście jakoś ostatnie miesiące to raptem kilka płyt przesłuchanych w całości. Marny wynik. Wciąż sobie obiecuję, że będę starał się być bardziej na bieżąco, a potem nie ma kiedy słuchać, bo nawet w komunikacji słucham książek, a nie muzyki. Za mało jeżdżę samochodem :)
Ten krążek właśnie w aucie ostatnio zrobił furorę, bo aż się przy niektórych utworach śpiewać na całe gardło - nie grozi zaśnięcie za kółkiem.
Za Kazikiem Staszewskim czasem trudno nadążyć - teraz właśnie pojawiła się kolejna płyta, a ja tu o płytce sprzed kilku miesięcy. Tyle, że (i tak jest w tym przypadku) rzadko są to jakieś super autorskie projekty, ale po prostu "daje twarz" pomysłom kogoś innego, lub jedzie trochę na wygłupach. Nawet jedna trzecie materiału na różnych jego płytach (niezależnie od tego jaki to projekt) to rzeczy, których raczej żadna kapela by nie wypuściła, bo traktuje to jako zabawę w studiu, rzeczy na dość żenującym poziomie. A Kazikowi to nie przeszkadza. I ludziom chyba też nie, skoro to kupują (przyznaję się bez bicia, ja też się na to nabieram).


Tak trochę jest z tą płytą. Kapela Zuch Kazik od początku była trochę zgrywą i tak też powinno się traktować ich debiutancki materiał - 18 piosenek przenoszących nas w rzeczywistość głębokiego PRL, czasów młodości naszych rodziców. Jest jednak trochę kłopot z tą zgrywą, bo dla najmłodszych większość tych numerów jest albo nieznana albo po prostu nie ma żadnego zabarwienia emocjonalnego. A dla kogo takowe ma? Ano dla tych, którzy to śpiewali (czyli naszych rodziców) albo dla nas - pokolenia dzisiejszych 40 latków, które też się poniekąd na tym wychowało, choć już robiąc sobie z tego jaja. Dla obu tych grup jest w tym jakiś ładunek emocji, może i żenady, obśmiewania jedynie słusznych ideologii, które takimi piosenkami się posługiwały, ale i sentyment. Bo tak jak z Klossem, Pancernymi i setką innych rzeczy. Młodsi tego nie zrozumieją.
I zastanawiam się czy Kazikowi na pewno o to chodziło by słuchacze na całe gardło wyśpiewywali "Na barykady ludu roboczy", czy "Marsz Gwardii Ludowej". Niby się śmiejemy, cieszymy, że "to se ne wrati", ale czy nie powinno się raczej tego wepchnąć gdzieś głęboko do archiwów i skazać na zapomnienie? Nostalgia budzi się przy "Budujemy nowy dom", czy "Czerwony autobus", ale i przy kawałkach, których teksty są już rażącą głupotą zdarza się że zaczynamy to nucić. Czy to dobrze, że te teksty kojarzyć nam się będą z radosnymi, rozśpiewanymi tłumami, a nie z tym, że to były straszne czasy i na te radosne wiece ludzie chodzili po prostu ze strachu...
Mam więc pewien kłopot z tą płytą. I jest to właśnie głównie dylemat moralny - cholera czy to dobrze, że to mnie bawi? Że do przerażających tekstów o walce z imperializmem i raju na ziemi jaki zbudowaliśmy, na te najczęściej ładne melodie, teraz podkręca się tempo, dodaje swobodę a'la Elektryczne gitary (i wcale nie przypadkowo, bo muzycy tego zespołu maczali palce w tym projekcie) i w efekcie mamy radosne, luzackie i ludyczne rytmy, porywające nas byśmy z zapałem też zakrzyknęli np. "Gdy Polska da nam rozkaz". Pastisz pastiszem, ale jednak z tyłu głowy odzywa mi się głos, który mówi: niektóre z tych tekstów nie powinny budzić zabawnych skojarzeń.

Tylko czasem w tekstach chłopaki wprowadzają na tyle poważne zmiany, by podkreślić, że robią sobie jaja (O nowej to chuci piosenka), najczęściej wszystko pozostawili bez zmian. A więc niech żyje socjalizm i odwieczna przyjaźń polsko-radziecka... 
Muzycznie jest raczej mniej ostro niż to zwykle u Kazika, bardziej akustycznie (choć w niektórych kawałkach słychać pazur) i w atmosferze knajpianej. Króluje akordeon, jest mandolina, banjo. A na wokalu chwilami Kazika zastępuje Mirek Jędras (Zacier). I chyba jest nawet ciekawszy od Staszewskiego, którego obecność miała chyba po prostu zapewnić sukces finansowy płyty.
Płytka zabawna, ale prawdę mówiąc nie wiem czy bym nie żałował wydania na nią ponad 30 zeta. Na szczęście to pożyczka (dzięki Marta!).

2 komentarze:

  1. Cóż będę się rozpisywał -nie dotrwałem do końca albumu. Na szczęście słuchałem na deezerze, więc ponad 30 zł zostało w kieszeni :) A tak na poważnie, to zmęczyły mnie Kazika covery starych "przebojów", czyli tych z PRLu. Za to ciekaw jestem jego aranżacji własnych, tych mniej znanych kawałków, czyli nie przebojów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że coraz częściej to wszystko co robi jest "na jedno kopyto", przydałaby się jakaś przerwa chyba albo jakiś projekt zupełnie od czapy żeby trochę odetchnął i miał czas popracować nad nowymi pomysłami

      Usuń