środa, 9 kwietnia 2014

Mighty Oaks - Howl, czyli sympatycznie zacząć dzień

Zdecydowanie płytka poprawiająca nastrój. Melodyjna, pogodna i nie inwazyjna. Ot w sama w raz do porannej kawy, żeby dobrze zacząć dzień, albo w trakcie bieganiny posłuchać czegoś odstresowującego. Takiej muzy coraz więcej, choć mam wrażenie, że niewiele jej w radiu. Ale gdy pogrzebiesz w sieci, natrafisz na istną kopalnię złota - możesz sobie ustawić jednego wykonawcę i tylko potem dodawać do playlisty kolejnych podobnych. Śmiesznie się robi gdy popatrzysz sobie na fotki tych wykonawców - najczęściej brodaci lub wąsaci panowie z gitarą klasyczną pod pachą :) Ale taka to już moda. Większość nazwisk i nazw niewiele mi mówi, ale to pewnie dlatego, że nie interesuję się zbyt mocno indie folkiem. 
Pewnie na koncert Mighty Oaks (już niedługo w Warszawie) się nie wybiorę, bo kasy trochę brakuje, ale muszę przyznać, że skoro na płycie słucha się tego przyjemnie, to na koncertach spodziewałbym się jeszcze fajniejszej atmosfery. To muzyka idealnie wpisująca się w małe sale, kluby...
Trio jest mocno międzynarodowe - Amerykanin, Anglik i Włoch, a w dodatku spotkali się i nagrywają w Berlinie. Taki to już kosmopolityczny klimat - taką muzę gra się podobnie na całym świecie. 
Fajne melodie, najczęściej mocno akustyczne aranże, kopa rockowego w tym niewiele, ale i tak chwilami nieźle się chłopaki potrafią rozpędzić. Przy balladach moja uwaga odrobinę spada, ale i tak polecam ten materiał. Rzadko trafia mi się płyta, które od początku do końca słuchałbym od pierwszego razu z taką przyjemnością, kiwając nogą i nucąc pod nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz