Wczoraj film świeżutki, to dziś dla odmiany znów odrobina klasyki. Gdy ogląda się film Tony’ego Richardsona sprzed 50 lat z jednej strony człowiek zastanawia się nad tym jak dziś by opowiedziano tę historię, bo troszkę "trąci ona myszką", a z drugiej strony przychodzi do głowy refleksja - jak niewiele zmieniło się jeżeli chodzi o to co czują, jak się zachowują młodzi ludzie. Może tylko jedna różnica - teraz ten bunt, nuda i chęć eksperymentowania, wygłupu, wściekłość i negacja systemu (i szkolnictwa i prawa), znak zapytania co do własnej przyszłości - to wszystko zaczyna się dziś wcześniej. A może to kwestia tego, że na potrzeby filmu zagrali dorośli, a nie młodzież? Chwilami nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że w tym poprawczaku siedzą ludzie mający po dwadzieścia kilka lat.
Colin Smith (debiut Toma Courtenaya) stojący u progu dorosłości trafia do zakładu poprawczego i od początku stara się na siebie nie zwracać uwagi, chce po prostu przetrzymać ten czas kary i nie dać się, jak to mówi "omamić" systemowi. Przypadek sprawia, że jednak wpada w oko dyrektorowi. W trakcie biegu dał się ponieść emocjom, pokonał dotychczasowego najlepszego zawodnika szkoły i teraz to Smith staje się nadzieją władz poprawczaka by zdobyć puchar w zawodach z "normalną szkołą". Koledzy kpią sobie z nowego "pupilka", który ma coraz większą swobodę, ale Smith zdaje się nic sobie z tego nie robić. Trenuje do zawodów zamknięty trochę w świecie własnych wspomnień. Chłopak nie chce ulec żadnej z ról jakich się od niego oczekuje, woli grać własną, nawet jeżeli skazuje go to na samotność.
To z retrospekcji dowiemy się co doprowadziło go do zakładu, gdzie się wychował, jakie były relacje w domu, czym żył i co mu dawało radość. Te czarno białe zdjęcia z robotniczego miasta i marzenia młodych ludzi o fajnym życiu w Londynie, są równie ciekawe jak i sam wątek przygotowań do biegu przełajowego, relacji z dyrektorem, kadrą i kolegami z ośrodka.
Niektóre wątki aż prosiły by się o rozwinięcie (np. postawa wychowawców, zakłamanie, przemoc jako "metoda wychowawcza), ale film i tak nieźle się broni po tylu latach. Szczególnie urzekające były dla mnie sekwencje biegu i kapitalnej jazzowej frazy na trąbce w tle.
Wiem tylko, że trzeba biec, nie wiedząc dokąd, przez pola i lasy. A linia mety nie kończy biegu, choćby wiwatował tam przyjazny tłum. To jest właśnie samotność długodystansowca.
Odnoszę wrażenie, że oglądałam film a i książkę miałam w rękach nawet nie wiem czy czasem nie gości na moich półkach.
OdpowiedzUsuńBunt może i jest taki sam tyle, że sposób odreagowania może już inny. Dla młodych ludzi w sumie niewiele się zmienia, tylko świat zewnętrzny.
Odrzucenie jest zawsze odrzuceniem, brak miłości brakiem miłości. Rodzina szczególnie w już w XX wieku zaczęła tracić kontakt z dziećmi i to zaowocowało kontestacją, która przybierać może coraz silniejsze formy, gdyż upadek wartości i autorytetów jest ogromny.
i dorośli czasem się gubią w tej rzeczywistości, czasem sami już przestają wierzyć, że ich wartości mogą być cenne dla dzieci, dają sobie wmówić, że muszą się dostosować... potem stają się śmieszni, a młodzi czują fałsz tego co ich otacza. To poczucie zagubienia narasta i rzeczywiście bunt nie dziwi
OdpowiedzUsuńi tu widać cały dramatyzm pozbawiania społeczeństwa wartości, do których można się odnieść, czyli wiary i zastępowanie jej konsumpcją
Usuń