Odrobina filmowej klasyki. Dzięki temu, że do lubianego przeze mnie Cinemaxa, do szedł mi jeszcze kanał Ale kino, mimo wakacji wciąż mam możliwość zobaczenia w tv czegoś sensownego. "Midnight express" pamiętałem sprzed lat, chyba z okresu licealnego i wtedy zrobił na mnie spore wrażenie. A dziś?
Cóż, chyba zbyt wiele naoglądałem się filmów dużo mocniejszych i dużo bardziej okrutnych, by ta gehenna w więzieniu tureckim amerykańskiego młodzieńca nadal była odbierana jako coś niesamowicie mocnego. No owszem - jest kilka scen, które się zapamiętuje, ale gdyby nakręcić współczesną wersję, to pewnie film byłby dużo ciekawszy. Alan Parker kręcił go przecież w latach 70-tych, gdy pokazanie wielu rzeczy było trudne do przyjęcia przez widza. Stąd może trochę wrażenie sztuczności niektórych fragmentów.
Wtedy ta autentyczna historia chłopaka przemycającego haszysz (twierdził, że dwa kilo to drobiazg na własne potrzeby) i złapanego na lotnisku była pewnie szokiem dla widza. W porównaniu do warunków w sądach i więzieniach amerykańskich, to co działo się w Turcji mogło przyprawiać o gęsią skórkę. Młody człowiek miał pecha - najpierw dostał kilkuletni wyrok, potem mimo różnych łapówek jego odwołania natrafiły na kiepski moment i zły humor sędziego, nic dziwnego więc, że wpadł w depresję i chwytał się nawet najbardziej absurdalnych pomysłów popadając w coraz większy konflikt ze strażnikami i władzami więzienia. Nie wiem na ile film oddawał realia za tureckimi kratami, ale jakoś w filmie nie bardzo moim zdaniem udało się uchwycić to wielkie okrucieństwo jakiego doświadczał każdego dnia, a i niestety gra Bradema Davisa średnio przekonywała by uwierzyć w cierpienie psychiczne.
Głupi czyn i nieprzewidziane konsekwencje. Może zbyt wielkie, ale też trudno mówić o niewinności bohatera. Ciekawa historia, ale sam film mam wrażenie, że już trochę się zestarzał. Do dziś zaskakiwać może jedynie połączenie takiego dramatycznego obrazu z elektroniczną muzyką Giorgio Morodera, która ma charakter zdecydowanie lekki, a nawet lekko przebojowy.
Cóż, chyba zbyt wiele naoglądałem się filmów dużo mocniejszych i dużo bardziej okrutnych, by ta gehenna w więzieniu tureckim amerykańskiego młodzieńca nadal była odbierana jako coś niesamowicie mocnego. No owszem - jest kilka scen, które się zapamiętuje, ale gdyby nakręcić współczesną wersję, to pewnie film byłby dużo ciekawszy. Alan Parker kręcił go przecież w latach 70-tych, gdy pokazanie wielu rzeczy było trudne do przyjęcia przez widza. Stąd może trochę wrażenie sztuczności niektórych fragmentów.
Wtedy ta autentyczna historia chłopaka przemycającego haszysz (twierdził, że dwa kilo to drobiazg na własne potrzeby) i złapanego na lotnisku była pewnie szokiem dla widza. W porównaniu do warunków w sądach i więzieniach amerykańskich, to co działo się w Turcji mogło przyprawiać o gęsią skórkę. Młody człowiek miał pecha - najpierw dostał kilkuletni wyrok, potem mimo różnych łapówek jego odwołania natrafiły na kiepski moment i zły humor sędziego, nic dziwnego więc, że wpadł w depresję i chwytał się nawet najbardziej absurdalnych pomysłów popadając w coraz większy konflikt ze strażnikami i władzami więzienia. Nie wiem na ile film oddawał realia za tureckimi kratami, ale jakoś w filmie nie bardzo moim zdaniem udało się uchwycić to wielkie okrucieństwo jakiego doświadczał każdego dnia, a i niestety gra Bradema Davisa średnio przekonywała by uwierzyć w cierpienie psychiczne.
Głupi czyn i nieprzewidziane konsekwencje. Może zbyt wielkie, ale też trudno mówić o niewinności bohatera. Ciekawa historia, ale sam film mam wrażenie, że już trochę się zestarzał. Do dziś zaskakiwać może jedynie połączenie takiego dramatycznego obrazu z elektroniczną muzyką Giorgio Morodera, która ma charakter zdecydowanie lekki, a nawet lekko przebojowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz