sobota, 28 kwietnia 2012

Plunkett i Macleane, czyli rabusie dżentelmeni

Na fazie opisywania Sherlocka (Ritchiego) przypomniał mi się inny film, dużo starszy, ale z którego można spokojnie stwierdzić, że twórcy korzystali. Podobny pomysł, niezłe tempo, wykorzystanie elementów kina kostiumowego i przeniesienie w czasy historyczne elementów i pomysłów jak najbardziej nam współczesnych. Tu oczywiście najbardziej zaskakuje muzyka - wiek XIX, piękne stroje, a do tego mocne i jak najbardziej nowoczesne rytmy np. na balu. 
Plunkett i Macleane jest kinem przygodowym z elementami kryminalnymi, ale przecież podobnie jak w Sherlocku nie brakuje tu elementów komediowych. Zabawa świetna, film mimo swoich kilkunastu lat zachował sporo świeżości i można go polubić. Jest trochę zaskoczeń, nie wszytko układa się tak jak byśmy sobie to wyobrażali, ale to tylko może zwiększyć przyjemność.

Sama historia nie jest skomplikowana. Rzecz dzieje się w Londynie i okolicach, a główni bohaterowie to dwaj awanturnicy, którzy szukają możliwości szybkiego wzbogacenia się. Maclean to typowy próżniak i bawidamek, uwielbia żyć ponad stan i przez to nieraz wpada w kłopoty. Na swojej drodze w dość dramatycznych okolicznościach spotyka Plunketta - typowego rzesimieszka, który ledwie uciekł pościgowi, ale stracił kompana. Wymyśla więc on nowy fortel - korzystając z tego, że Maclean potrafi nieźle poruzać się w dobrym towarzystwie "inwestuje" w niego swoje pieniądze by go ubrać i zapewnić lokum, a w zamian oczekuje informacji o bogaczach, których można obrobić, sam będzie odgrywał rolę jego służącego. Idzie im ten "interes" całkiem nieźle i wkrótce stają się sławni. Ponieważ Maclean zawsze stara się być grzeczny dla napadanych ofiar zyskują przydomek bandytów-dżentelmentów.
Oczywiście ich "działalność" choć kwitnie, stwarza im też troche problemów. Ich tropem podąża znany z bezwględnych metod śledczy, a ponieważ panowie nie kryją się z kasą, powoli krąg podejrzeń wokół nich się zacieśnia. Na dodatek Maclean zakochuje się (z wzajemnością) w córce głównego sędziego. To przecież nie może się dobrze zakończyć.
Dobrze nakreślone postacie i niezgodność charakterów (skąpy złodziej ciułający na bilet do Ameryki i rozrzutny utracjusz, który pragnie tylko się bawić), świetnie napisana i zagrana rola szefa policji, Liv Tayler dla okrasy (cała obsada tutaj), jak wspominałem niezłe tempo, muzyka. Może odrobinę zbyt teatralny, niewiele tu scen robionych z wielkim rozmachem. Ale i tak szkoda, że taki film nie zyskał więcej rozgłosu jak wszystkie późniejsze podobne przygodówki (Piraci, Sherlock). Może dlatego, że nie robili go amerykanie? W każdym razie zabawa niezła. 
Na dziś tyle, a jutro zapowiadana większa rozdawajka na majówkę. Zapraszam do zabawy...
      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz