Podobnie jak większość z mojego pokolenia tytuł ten kojarzyłem głównie z serialem z lat 80-tych, budzacym tym wiekszą sensację, że opowieść działa się w moim podwarszawskim miasteczku i tu kręcona była część zdjęć. Ale dziś nie o filmie (zresztą dobrym i z fantastyczną rolą Lidii Fiedosiejewej-Szukszyny), ale o książce, którą naz DKK wybrał jako lekturę mając też możliwość po jej zakończeniu, do spotkania z autorem.
Od jej napisania minęło już ponad 30 lat, akcja dzieje się jeszcze wczęśniej bo w latach 50-tych i 60-tych. Czy w takim razie może to być jeszcze dziś czytelne i atrakcyjne? Zapewne na zupełnie innych poziomach niż dawniej, ale jeżeli trochę przymknąć oczy na kolorystykę tamtych czasów (skądinąd nieźle odtworzoną) to przecież spokojnie możemy i dziś znaleźć takie domy, takie rodziny, gdzie ze zgrozą możemy dostrzec podobne obrazki. Rodziców, którzy nieporadnie próbują dziecko wychować, przekazać jakieś zasady, nieba przychylić, gdy sprawia kłopoty są surowi, innym razem skłonni są wybaczać wiele, bo to przecież ich dzieci, krew z ich krwi. A dzieci im bardziej rosną tym mniej mają szacunku dla rodziców, a więcej oczekiwań, częściej rodzice otrzymują komunikat, że teraz czasy są inne i już wartości rodziców się nie liczą. To zróżnicowanie mentalne pokoleń jest tu dobrze uchwycone. I ja to dostrzegam, że dla tych, którzy rodzili się przed wojną, zaraz po niej naturalne było to, że do wszystkiego musieli dojść sami ciężka pracą, natomiast kolejne pokolenia (i to zjawisko narasta) jest przyzwyczajone, że wiele po prostu dostaje od rodziców (bo im się "należy"), a potem kombinują, bo jakoś to będzie...
Książka jest dość wstrząsającą i bolesną opowieścią starej, zmęczonej, nieszczęśliwej kobiety Gieni Smoliwąs, opowiadającej swoje życie pewnemu człowiekowi, który zawitał do jej domu (nie będę zdradzał kim jest). Próbuje ona dociec tego gdzie zrobiła jakiś błąd, czy jeszcze mogła w którymś momencie mieć jakieś wpływ na to co się potem zadziało i co ona odbiera jako ciąg nieszczęść i tragedii. Samotnie wychowując syna (mąż zginął jeszcze w czasie wojny) Januszka, przede wszystkim starała się zapewnić mu podstawową opiekę - jedzenie, ubranie, opał do ich ubogiego domku, potem zaczynała odkładać na to by jego życie wyglądało lepiej niż jej - myślała o kupnie mieszkania w blokach, radia, telewizora. Stąd nie tylko praca na etacie w kuchni zakładowej, ale też pranie dla ludzi, potem sprzątanie ich mieszkań, aby tylko nie zabrakło im pieniędzy na życie. Prosta kobieta pracując od rana do nocy niewiele miała czasu dla syna, ale też wydawało jej się, że nic innego nie może mu dać - że to lepiej zapewni to na przykład szkoła, środowisko.
Cały czas podkreśla jak wiele poświęcała synowi i starała się go bronić, nawet wtedy gdy już zaczął stwarzać jej różne problemy, miała nadzieję, że to jakiś zły wpływ kolegów, że jeszcze zmądrzeje. W życiu prywatnym nasza bohaterka nie miała szczęścia - często niestety była wykorzystywana przez tych, od których oczekiwała jakiejś pomocy, nadziei na jakąś zmianę dla siebie. Smutna ta historia i nie raz przyznajemy jej rację, że śiat nie jest dla niej sprawiedliwy, że nie wszyscy od życia dostają po równo (choć przecież trudno jej zarzucić brak determinacji, upór, zapobiegliwość). Świat idzie do przodu, ludzie się bogacą, a ona ma wrażenie, że zostaje gdzieś w tyle.
A Januszek? Im starszy tym bardziej nazwijmy to "charakterny". On chce swoje życie ułożyć po swojemu, po poprawczaku nie dla niego praca na etacie za grosze, życie ciche i zwyczajne. Alkohol, zabawy, towarzystwo - to wszystko przecież kosztuje, więc w którymś momencie matka staje się dla niego nie tylko slużącą, ale i obiektem jego frustracji, złości. Mimo tego, że ją okrada, bije, poniża na różne sposoby ona wciąż to znosi, nawet ukrywając to wszystko co się dzieje w domu przed otoczeniem.
Dramat, który trudno zapomnieć. Napisany dość dobrze, stylizowanym językiem, choć na pewno mogą drażnić sztuczne dialogi (autor stwierdził, że zaczerpnął pomysł z gazet codziennych, aby oddać prostotę myślenia człowieka, który próbuje się odnaleźć w nowoczesnym świecie). Mało w tym naturalności, albo po prostu ona dziś jest już nieczytelna. Na pewno irytuje też to z jaką pokorą matka znosi to wszystko co funduje jej "ukochane dziecko".
Ale ile frajdy miałem z odnajdywania różnych smaczków dotyczących mojego miasteczka :) Czuje się, że pan Sławomir pracował jako reportażysta i ma do tego niezłą rękę. Tak - to na pewno subiektywnie podniosło moją ocenę tej książki.
Ale i tak warto przeczytać. Choćby po to, żeby przemyśleć ile się zmieniło i czy sie zmieniło w relacjach, w wychowaniu dzieci? Bohaterka zadając sobie pytania o to gdzie popełniła bląd, co takiego stało się, że jej kochany Januszek wyrósł na zimnego egoistę nie liczącego się z nikim pewnie by odpowiedziała, że przede wszystkim zabrakło "męskiej ręki", czyli zarówno wzorca jak i dyscypliny - faceta, który by sprawił manto wtedy gdy było trzeba. Bo ona nie mogła - z wiekiem bała sie, że jej syn jej odda. A my czytając możemy sobie sami odpowiedzieć na pytanie czy ma rację, czy była bez winy, co sprawia, że ludzie tak się zachowują, tak się zmieniają, co sprawia, że miłość i uczucie do rodzica zanika.
Samo spotkanie było okazją głównie do wspomnień i do posłuchania poezji p. Łubińskiego. Więcej będzie można znaleźć na stronach biblioteki w moim mieście
Od jej napisania minęło już ponad 30 lat, akcja dzieje się jeszcze wczęśniej bo w latach 50-tych i 60-tych. Czy w takim razie może to być jeszcze dziś czytelne i atrakcyjne? Zapewne na zupełnie innych poziomach niż dawniej, ale jeżeli trochę przymknąć oczy na kolorystykę tamtych czasów (skądinąd nieźle odtworzoną) to przecież spokojnie możemy i dziś znaleźć takie domy, takie rodziny, gdzie ze zgrozą możemy dostrzec podobne obrazki. Rodziców, którzy nieporadnie próbują dziecko wychować, przekazać jakieś zasady, nieba przychylić, gdy sprawia kłopoty są surowi, innym razem skłonni są wybaczać wiele, bo to przecież ich dzieci, krew z ich krwi. A dzieci im bardziej rosną tym mniej mają szacunku dla rodziców, a więcej oczekiwań, częściej rodzice otrzymują komunikat, że teraz czasy są inne i już wartości rodziców się nie liczą. To zróżnicowanie mentalne pokoleń jest tu dobrze uchwycone. I ja to dostrzegam, że dla tych, którzy rodzili się przed wojną, zaraz po niej naturalne było to, że do wszystkiego musieli dojść sami ciężka pracą, natomiast kolejne pokolenia (i to zjawisko narasta) jest przyzwyczajone, że wiele po prostu dostaje od rodziców (bo im się "należy"), a potem kombinują, bo jakoś to będzie...
Książka jest dość wstrząsającą i bolesną opowieścią starej, zmęczonej, nieszczęśliwej kobiety Gieni Smoliwąs, opowiadającej swoje życie pewnemu człowiekowi, który zawitał do jej domu (nie będę zdradzał kim jest). Próbuje ona dociec tego gdzie zrobiła jakiś błąd, czy jeszcze mogła w którymś momencie mieć jakieś wpływ na to co się potem zadziało i co ona odbiera jako ciąg nieszczęść i tragedii. Samotnie wychowując syna (mąż zginął jeszcze w czasie wojny) Januszka, przede wszystkim starała się zapewnić mu podstawową opiekę - jedzenie, ubranie, opał do ich ubogiego domku, potem zaczynała odkładać na to by jego życie wyglądało lepiej niż jej - myślała o kupnie mieszkania w blokach, radia, telewizora. Stąd nie tylko praca na etacie w kuchni zakładowej, ale też pranie dla ludzi, potem sprzątanie ich mieszkań, aby tylko nie zabrakło im pieniędzy na życie. Prosta kobieta pracując od rana do nocy niewiele miała czasu dla syna, ale też wydawało jej się, że nic innego nie może mu dać - że to lepiej zapewni to na przykład szkoła, środowisko.
Cały czas podkreśla jak wiele poświęcała synowi i starała się go bronić, nawet wtedy gdy już zaczął stwarzać jej różne problemy, miała nadzieję, że to jakiś zły wpływ kolegów, że jeszcze zmądrzeje. W życiu prywatnym nasza bohaterka nie miała szczęścia - często niestety była wykorzystywana przez tych, od których oczekiwała jakiejś pomocy, nadziei na jakąś zmianę dla siebie. Smutna ta historia i nie raz przyznajemy jej rację, że śiat nie jest dla niej sprawiedliwy, że nie wszyscy od życia dostają po równo (choć przecież trudno jej zarzucić brak determinacji, upór, zapobiegliwość). Świat idzie do przodu, ludzie się bogacą, a ona ma wrażenie, że zostaje gdzieś w tyle.
A Januszek? Im starszy tym bardziej nazwijmy to "charakterny". On chce swoje życie ułożyć po swojemu, po poprawczaku nie dla niego praca na etacie za grosze, życie ciche i zwyczajne. Alkohol, zabawy, towarzystwo - to wszystko przecież kosztuje, więc w którymś momencie matka staje się dla niego nie tylko slużącą, ale i obiektem jego frustracji, złości. Mimo tego, że ją okrada, bije, poniża na różne sposoby ona wciąż to znosi, nawet ukrywając to wszystko co się dzieje w domu przed otoczeniem.
Dramat, który trudno zapomnieć. Napisany dość dobrze, stylizowanym językiem, choć na pewno mogą drażnić sztuczne dialogi (autor stwierdził, że zaczerpnął pomysł z gazet codziennych, aby oddać prostotę myślenia człowieka, który próbuje się odnaleźć w nowoczesnym świecie). Mało w tym naturalności, albo po prostu ona dziś jest już nieczytelna. Na pewno irytuje też to z jaką pokorą matka znosi to wszystko co funduje jej "ukochane dziecko".
Ale ile frajdy miałem z odnajdywania różnych smaczków dotyczących mojego miasteczka :) Czuje się, że pan Sławomir pracował jako reportażysta i ma do tego niezłą rękę. Tak - to na pewno subiektywnie podniosło moją ocenę tej książki.
Ale i tak warto przeczytać. Choćby po to, żeby przemyśleć ile się zmieniło i czy sie zmieniło w relacjach, w wychowaniu dzieci? Bohaterka zadając sobie pytania o to gdzie popełniła bląd, co takiego stało się, że jej kochany Januszek wyrósł na zimnego egoistę nie liczącego się z nikim pewnie by odpowiedziała, że przede wszystkim zabrakło "męskiej ręki", czyli zarówno wzorca jak i dyscypliny - faceta, który by sprawił manto wtedy gdy było trzeba. Bo ona nie mogła - z wiekiem bała sie, że jej syn jej odda. A my czytając możemy sobie sami odpowiedzieć na pytanie czy ma rację, czy była bez winy, co sprawia, że ludzie tak się zachowują, tak się zmieniają, co sprawia, że miłość i uczucie do rodzica zanika.
Samo spotkanie było okazją głównie do wspomnień i do posłuchania poezji p. Łubińskiego. Więcej będzie można znaleźć na stronach biblioteki w moim mieście
Ja słyszałem o "Balladzie..." Czy ją czytałem, albo oglądałem? Zabij mnie, a nie powiem tak, albo nie....nie pamiętam :-(
OdpowiedzUsuń"Balladę..." oglądałam jako kilkulatka, co musiało być mocnym przeżyciem, skoro do dzisiaj wspominam. Książki chyba nie miałabym siły czytać, ale o niej samej to co innego.
OdpowiedzUsuńPatrząc na autograf pana Łubińskiego, mam wrażenie, że taki charakter pisma jest znamienny dla sporej części społeczeństwa po sześćdziesiątce. ;)
czytałam tę książkę wiele lat temu, nigdy nie chciałam do niej wrócić...film chociaż świetnie zrealizowany dla mnie nie do obejrzenia po raz kolejny...teraz czasem w szkole spotykam matki Januszków współczesnych...
OdpowiedzUsuń