czwartek, 18 sierpnia 2011

Konające zwierzę - Philip Roth, czyli powrót do autora po latach

Okładka - Konające zwierzęKolejna lektura w ramach spotkań Klubu czytelniczego (dyskusja zaczyan się jutro, wiec kto czytał to zapraszamy) - po raz drugi jestem wdzięczny za namowę by sięgnąć po lekturę, do której pewnie sam bym nie sięgnął... Na pewno ciekawe, choć o wrażeniach za chwilę. Rotha czytywałem w czasach licealnych (m.in. słynny Kompleks Portnoya) z wypiekami na twarzy - wiadomo, że szokowanie, bunt, kontrowersje to w tym wieku coś co rozpala wyobraźnię... I potem dlugo długo nic, aż do teraz. I jakże odmienny odbiór tej twórczości. Na pewno trudno porównywać (musiałbym sięgnąć po te same powieści i nie mam żadnych notatek z tamtych czasów), ale o ile moge sobie przypomnieć jakieś wrażenia z lektur to były one zupełnie inne. Myśląc o tytule tej notki miałem ochotę zatytułować go: czy to jeszcze sztuka (literatura) czy już pornografia... Bo powieść jest pełna fragmentów, które momentami moim zdaniem już niespecjalnie znajdują usprawiedliwienie i zaczepienie nawet jeżeli weźmiemy pod uwage specyficzny język, fabułę, czy bohatera. A więc po co? Po to żeby szokować jak kiedyś np. Żuuławski sceną zjadania mózg... Takich scen i w filmie i w literaturze sporo, często twórcy powołują się na potrzebę "przesunięcia granic wrażliwości estetycznej", potrzebami wyrazistości historii, racjami sztuki, która powinna pokazywać wszystko... Ale naprawdę czasem mam wrązenie, że to to już przerost formy nad treścią i epatowanie dosłownością aż do obrzydzenia. Dla dobrego reżysera, pisarza nie jest to konieczne abyśmy poczuli to co chce nam przekazać... 
Czepiam się jakichś niewielkich fragmentów? Że niby całość jest inna i ma to jakieś uzasadnienie?
To może troszkę więcej uwag o całości jako takiej. Książka jest opowieścią (czymś w rodzaju spowiedzi?) starszego mężczyzny, który opowiada o fragmencie swojego życia, swojej fascynacji pewną kobietą. David jest wykładowcą, człowiekiem znanym z prowadzenia programów na temat wydarzeń kulturalnych w telewizji, pewnego rodzaju autorytetem. Korzysta z tego, że może imponować (np. swą wiedzą, obyciem, aurą znawcy kultury jaką roztacza) swoim studentkom i najnormalniej w świecie je uwodzi. Opisuje jak to planuje, jak rozgrywa, jaką przyjemność sprawiają mu takie "rozrywki".
On sam w swoich poglądach jest zdecydowanym przeciwnikiem małżeństwa, rozwodnikiem, który jak sam określa wraz z rewolucją seksualną lat 60-tych zaczął nowe, bardziej świadome i szczęśliwe życie odchodząc od rodziny. I oto w życiu tego człowieka dośc swobodnie podchodzącego do wszystkich związków (to tylko przygodny seks i zabawa) nagle wkrada się uczucie, które zakłóca jego równowagę.
Consuela -  atrakcyjna Kubanka (również studentka), zachwyciła go nie tylko urodą, to pewnego rodzaju fascynacja wszystkim tym co nosi w sobie, jej młodością, naiwnością, dość pogmatwanym systemem wartości, surowymi zwyczajami i tradycjami rodziny... Powoli w Davidzie rodzi się obok pożadania wręcz chorobliwa zazdrość, lęk przed byciem porzuconym, obsesja i szaleństwo, które ogarnia całą jego świadomość i utrudnia powrót do "normalnego" funkcjonowania...  
Czy to powieść o miłości? Cała ich relacja, ich związek oparta na wzajemnnej ciekawości, fascynacji w pewnym momencie na pewno przekracza granice jedynie kontaktu fizycznego. To przyciąganie się i uciekanie jednocześnie bo oboje mają też jakieś swoje lęki, wyobrażenia o tym czego w relacji się boją... To balansowanie między uleglością i dominacją, zależnością i posiadaniem, ale czytajac to coraz bardziej widzimy, że to wcale nie jest oczywiste kto jest "górą" w tym związku. Z jednej strony trudno to nazwać prawdziwym szczerym uczuciem, z drugiej trudno zaprzeczyć, że zrodziła się między nimi (dla mnie jednak chora) więź, która karze wracać do siebie.
Całej fabuły nie chcę zdradzać, książka pełna jest dość ironicznych fragmentów rozważań naszego bohatera - na temat jego relacji z synem, innych kobiet, które pojawiały się gdzieś wokół niego, rewolucji seksulanej na uczelni i tego jak ona zmieniła również jego podejście do życia, instytucji małżeństwa... Mało w tym filozofii, dużo pewności siebie, wulgaryzmów, przedstawiania wszystkiego jako oczywistości np.:
"...dla heteroseksualisty małżeństwo jest tym czym wyświęcenie dla księdza - obaj składają slub czystości z tym że mężczyzna świecki uświadamia to sobie dopiero po 3-5 latach..."

I ten pewny siebie, zadowolony człowiek nagle doświadcza pustki w swoim życiu, pancerz beztroski i hedonizmu, ideały wolności pryskają jak bańka mydlana. Świadomy jest, że dzieje się z nim coś dziwnego, obserwuje z niepokojem objawy swego szaleństwa, a jednocześnie coraz bardziej się w nim pogrąża. Bo mimo, że ta młoda dziewczyna jest z nim obok, w głowie siedzi potwór, który śmieje się z niego - z jego starości, z tej różnicy wieku, z niego samego i jego pożadania. Koło wciąż się toczy - pożadanie, chuć i pragnienie (bo przecież stary człowiek też ma prawo do odczuwania) i myśli o przemijaniu, opuszczeniu, tęsknota, zazdrość i ukierunkowanie nienawiści na to co młode i piękne (a pewnie budzi w niej większe pożądanie). Nawet gdy spotkają sie po kilku latach los z nich zadrwi i nie da specjalnej szansy na to by David cieszył się spełnieniem marzenia... Przemijanie i śmierć przypomina mu o sobie na każdym kroku, choćby nie wiem jak ją próbował zaczarować i odpędzać.  Radość, młodość, piękno, zabawa, a tuż obok czai się lęk, starość, samotność, ból, rozpacz...
"Co robić, gdy ma się sześćdziesiąt dwa lata i świadomość, że wszystkie niewidoczne dotąd części ciała (nerki, płuca, żyły, arterie, mózg, jelita, prostata, serce) już niebawem ujawnią się w całej swojej przykrej okazałości, natomiast organ przez całe dotychczasowe życie najważniejszy skazany jest na całkowitą utratę znaczenia?"
Mamy więc nie tylko dwa główne wątki, ale nawet dwie warstwy tej ksiązki. Pierwsza rzuca sie w oczy, szokuje, drażni pewność siebie i instrumentalne traktowanie kobiet głównego bohatera... Druga i dużo ciekawsza musi być wygrzebywana fragmentami spomiędzy różnych scen, dywagacji na temat słuszności swoich wyborów, wspomnień z młodości.
Nie wiem jak dla kobiet to czytających, ale prawdę mówiąc sceny erotyczne czytało się już dużo ciekawsze, a tu sporo fragmentów dla mnie było na granicy dobrego smaku (może nie będę wskazywał). Może autor uznał, iż w tak cienkiej książce musi dorzucić trochę "mięsa"? Prawdę mówiąc dla mnie dużo bardziej interesujące były troszkę neurotyczne rozważania bohatera np. na temat przemijania niż jego obsceniczne fantazje...  
Na podstawie książki podobno powstał film "Elegia", ale już teraz boję się, że niewiele w nim zostało tego co w książce jest najciekawsze i nie wiem czy mam ochotę go oglądać.
Niby czyta się szybko, ale całością ja czulem się jednak zawiedziony. Zbyt mętnie, rozwlekle i trudno mi się identyfikować z tym bohaterem, jego poglądami i przesłaniem. Może muszę wrócić do tego za parę lat?
Pornografia czy literatura? Jednak literatura i to ciekawa, ale na pewno nie dla każdego...

3 komentarze:

  1. Jakie "podobno"?! Na pewno na podstawie "Konającego zwierzęcia" powstał film "Elegia";) Skupia się na romansie, rozbudowany jest wątek przyjaciela, ale przyzwoicie zrobiony.

    Co do książki - widzę, że będzie o czym dyskutować;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ano widzisz najpierw obiło mi się o uszy z tym filmem a potem znalazłem tytuł i go wkleiłem a "podobno" zostało... nic to :) może kiedyś obejrze choć na pewno nie udało się oddać tak dobrze tego co w książce najciekawsze. Wątek z przyjacielem był fajny ale w ksiązce to tylko kilka stron... czyżby film to rozwinął?

    co do dyskusji jak mam być tam jedynym facetem to aż sie boję, ale nic to czekam na rozpoczęcie

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, w filmie wątek przyjaciela był rozwinięty. Grał go D. Hopper, cudownie zresztą;)
    Myślę, że nie ma się czego bać, ale uważam, że powieść obfituje w tematy do dyskusji. Sądząc po długości Twojej notki książka nie pozostawiła Cię obojętnym;)

    OdpowiedzUsuń