Wczoraj w nocy jeszcze Skindred - całkiem fajna muza - nie tylko ostro ale też trochę skakania. No a dziś chyba znowu skupię się tylko na muzyce bo gdyby opisywać wszystkie scenki rodzajowe z Woodstocku (kolejki do prysznica gdzieś prywatnie, błotko przy umywalkach, toi toie, kurz, piwo rozcieńczane wodą, pielgrzymki całych rodzin co przyjeżdżają z ciekawości żeby oglądać dziwaków itd.) to one nie zostaną zrozumiane... bo trzeba tu być, przeżyć to żeby nie zadawać dziwnych pytań po co tu przyjeżdżać...
No więc miało być o muzyce. Wpadłem już zadyszany po rozpoczęciu na rozpoczęcie koncertów a przecież obiecywałem sobie, że pierwszego nie przegapię. Bo to rzecz której bardzo kibicuję czyli nowu projekt Litzy - Luxtorpeda. Kapitalna energia i czad jaki towarzyszył może pierwszym nagraniom 2TM2,3 ale tu jeszcze bardziej sprowadzony do punkowo-metalowego brzmienia, mało skomplikowanych ale niegłupich tekstów. Litza podebrał muzyków z którymi pracował w poprzednich projektach i tym samym skład naprawdę jest świetny - no i kapitalny wokalista! Zaraz po koncercie udało się kupić ich płytkę a dzięki Kasi udało się zdobyć autografy (w deszczu i z dużym poświęceniem) - jej zdaniem to najlepszy koncert całego festiwalu...
Potem fajny energetyczny Blackjack, coraz więcej ludzi pod sceną i gdy już się wybierałem spod głównej sceny na folkową lunęło tak, że trzeba było pilnować przeciekającego namiotu... Podziw dla wytrwałych pod sceną - Piotr Bukartyk rozbujał ich swoimi pozytywnymi rytmami - to muza zbliżona do tego co robi Orkiestra na Zdrowie, trochę bluesa, poezji śpiewanej ale to wszystko podane w dość lekki i taneczny sposób... I podkoniec jego koncertu nagroda dla wytrwałych - tęcza... Aptekę sobie trochę odpuściłem - znam ich i po paru kawałkach poszedłem na zakupy (ale zabawa trwała)...

Jest druga a tu jeszcze jedna dobra kapela - Dog eat dog, ale o tym może jutro...
A dlaczego falowanie? Ano ten dzień taki trochę dla mnie był pod znakiem falowania - w sensie muzycznym (reggae i potem na scenie folkowej) pogody (ech) i emocji - od zmęczenie i złości już na na depczących po namiotach, lejących gdzie popadnie, aż po poddanie się temu szaleństwu z odrobiną tolerancji. Ja już za stary jestem by się tak wygłupiać, na siłę się wyróżniać czy koniecznie uwalać do nieprzytomności, ale z drugiej strony nie mam zamiaru ich wszystkich za to, że tacy są potępiać... Człowiek gdy już ułyszy fajny koncert to i zmęczenie mu przechodzi. A więc falowanie. Z dołu do góry, z góry na dół. Odpoczywać się będzie w domu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz