Film wojenny, więc i sięgnąłem do archiwum i przypominam film "Niewinne", o którym pisała Dorota, a ja teraz dopisuję dwa zdania. Jakże różnie można opowiadać o wojnie.
Już "Most szpiegów" pokazała nam, że niezależnie od wielkości reżysera, obojętnie czy to Spielberg, czy Zemeckis, mogłem się spodziewać, iż nie ma co oczekiwać rewelacji. W filmach kręconych dla widza amerykańskiego (w przeważającej części), nie ma specjalnie miejsca na pogłębianie psychologicznych portretów, jakieś niuanse, dramaty ludzi zmuszanych do najgorszych rzeczy w trudnych czasach. To ma być proste. Jak emocje to krańcowe i pokazane łopatologicznie, świat podzielony wyraźnie na czarne i białe, dobre i złe, a bohater najlepiej by był nieskazitelny. Walczy, kocha i umiera z takim samym poświęceniem. Szedłem więc na "Sprzymierzonych" trochę ciekaw tej chemii między Pittem, a Marion Cotillard, która według plotek była jedną z przyczyn rozwodu z Angeliną, ale nie spodziewając się rewelacji. I w sumie dobrze. Bo ze spokojem mogłem oglądać ten dziwny miszmasz gatunkowy (kino akcji, film szpiegowski, romans, thriller?) i wyjść nie plując sobie w brodę, że jestem zawiedziony. Grunt to nie oczekiwać zbyt wiele.
Już "Most szpiegów" pokazała nam, że niezależnie od wielkości reżysera, obojętnie czy to Spielberg, czy Zemeckis, mogłem się spodziewać, iż nie ma co oczekiwać rewelacji. W filmach kręconych dla widza amerykańskiego (w przeważającej części), nie ma specjalnie miejsca na pogłębianie psychologicznych portretów, jakieś niuanse, dramaty ludzi zmuszanych do najgorszych rzeczy w trudnych czasach. To ma być proste. Jak emocje to krańcowe i pokazane łopatologicznie, świat podzielony wyraźnie na czarne i białe, dobre i złe, a bohater najlepiej by był nieskazitelny. Walczy, kocha i umiera z takim samym poświęceniem. Szedłem więc na "Sprzymierzonych" trochę ciekaw tej chemii między Pittem, a Marion Cotillard, która według plotek była jedną z przyczyn rozwodu z Angeliną, ale nie spodziewając się rewelacji. I w sumie dobrze. Bo ze spokojem mogłem oglądać ten dziwny miszmasz gatunkowy (kino akcji, film szpiegowski, romans, thriller?) i wyjść nie plując sobie w brodę, że jestem zawiedziony. Grunt to nie oczekiwać zbyt wiele.
Zamiast plakatu z karabinami, wybrałem do notki ten w zupełnie innym klimacie: bo tak naprawdę te wszystkie sceny akcji są tu w mniejszości, a dużo ciekawsze jest to co pomiędzy. Czyli najpierw pełne napięcia przygotowywanie się do zadania: oboje muszą odgrywać małżeństwo, choć przecież widzą się pierwszy raz na oczy, a ryzykują nie tylko porażką, ale i śmiercią. A potem ta "sielanka" na terenie Anglii. I wątpliwości głównego bohatera - czy to możliwe, że mnie cały czas okłamywała? Że to wszystko było grą?
Wolę te sceny, bo mają w sobie jakąś elegancję, urok, brak pośpiechu, więcej w nich czujemy emocji. A potem gdy wszystko przyspiesza, to znów mamy do czynienia z tym co zwykle, czyli schematycznymi i mało ciekawymi postaciami, które biegają, coś robią, ale jakoś nas to mało przekonuje.
No średnio to wyszło. Z jednej strony efekciarstwo (ta pojawiająca się znikąd burza piaskowa, poród wśród bomb), a cała reszta to klasyczny melodramat wojenny, w którym to napięcie (uda mu się udowodnić niewinność i ją uratować?) jest raczej zabawne niż poważnie nas zajmujące.
No średnio to wyszło. Z jednej strony efekciarstwo (ta pojawiająca się znikąd burza piaskowa, poród wśród bomb), a cała reszta to klasyczny melodramat wojenny, w którym to napięcie (uda mu się udowodnić niewinność i ją uratować?) jest raczej zabawne niż poważnie nas zajmujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz