czwartek, 22 grudnia 2016

Czad. W poszukiwaniu straconego - Arun Milcarz, czyli wyruszyć, nie myśląc o powrocie

Dziś ten tytuł u Michała Nogasia jako książka dnia, więc to niezła rekomendacja, a ja przypomniałem sobie, że wciąż u mnie czeka notka na napisanie o tym tytule. Muszę Wam powiedzieć, że odkładałem ją dość długo, nie bardzo wiedząc co napisać - "Czad. W poszukiwaniu straconego", w równym stopniu mnie irytował, jak i fascynował. Przecież tak lubię reportaże, ale tu nie mamy do czynienia z niczym, co wpisywało się w jakieś znane schematy. W równym stopniu to opowieść o podróży do Afryki, jak i o podróży wgłąb siebie. Wyprawa w nieznane, rzucenie się na głęboką wodę, najpierw jeszcze w kamizelce ratunkowej, ale potem już kompletnie bez żadnego zabezpieczenia. Dzięki przypadkowi, nie dla ciebie wędrowcze wygodne hotele, knajpy, przemierzanie tras po kraju z wypchanym portfelem. Nie masz nic. I z tego powodu jesteś zdany na łaskę i niełaskę. Na śmieszność. Na to, że musisz prosić o pomoc. Występujesz w roli tego, który potrzebuje wsparcia, choć ci, którzy mu go udzielają, nie mają prawie nic.

Autor porzuca niezłą pracę, poukładane życie i postanawia wyruszyć na wyprawę. Zmęczony zabieganiem, nie widząc już sensu w użeraniu się z codziennością, szuka wytchnienia, odmiany. Ta książka - możemy się domyślać jakichś wątków autobiograficznych - jest po części taką spowiedzią, rozliczeniem z tym życiem, które zostawia za sobą. I to może nużyć, bo też te przemyślenia na temat siebie samego są chaotyczne, niepoukładane, niczym koszmary, które nie dają spokoju. Bohater tej książki wpatruje się w fascynujący, kompletnie wydawałoby się niezmienny krajobraz pustynny, ale jego umysł nie potrafi się tym cieszyć, nie jest przyzwyczajony do medytowania, do czekania w ciszy i bezruchu. On chce działać, wciąż musi się hamować, aby nie wrócił ten syndrom, który tak bardzo mu doskwierał... A tu trzeba pozbyć się nie tylko tego swojego okropnego poczucia wyższości, ale i lęków związanych z bezpieczeństwem, zaufaniem, przyszłością. Nauczyć się być. Tu i teraz. Z tymi konkretnymi ludźmi. Zrozumieć ich tempo życia, sposób myślenia. W czym niby to nasze, nowoczesne podejście, obudowane zdobyczami technologii i tysiącem gadżetów dla wygody, ma być bardziej wartościowe, lepsze, dawać więcej szczęścia? Cholera, trzeba mieć sporo odwagi, by tak mocno niektóre sprawy nazwać po imieniu.


Jak wspomniałem, ten monolog może chwilami męczyć, może nawet wkurzać - to nie jest książka, którą się chłonie, czyta z przyjemnością, trzeba się trochę w to wgryźć, złapać inny rytm. Z drugiej strony jednak, jest w niej coś takiego, co nie daje spokoju i sprawia, że zatapiamy się w kolejne opisy miasta, ludzi, podróży przez pustynię. To taka lektura, która zmusza do zatrzymania się, choćby na chwilę, do pomyślenia. Nie nad kolejnym miejscem na wakacje... Nad sobą. Ta Afryka jest tak zupełnie inna...


PS Jeżeli zdecydujecie się na kupno tej książki (np. na stronie wydawnictwa Dygresje), dokładacie tym samym mały kawałek dobra na tym świecie - ze sprzedaży każdego egzemplarza część kasy idzie na akcję Z dżungli na studia.

1 komentarz:

  1. W lutym byłam na spotkaniu autorskim z Arunem Milcarzem. Bardzo fajny, pozytywny człowiek. Ciekawie opowiadał o swoich podróżach, żartował, pokazywał filmy ze swoich wypraw, a także rozmawiał o życiu. Dwie godziny minęły niepostrzeżenie. Książki nie czytałam, ale jest dostępna w mojej bibliotece, więc zapewne po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń