czwartek, 15 stycznia 2015

Wszyscy ludzie prezydenta - Carl Bernstein, Bob Woodward, czyli kamyczek do kamyczka


Już dawno się nie męczyłem z żadną książką jak z tą. Z jednej strony oczywiście to pozycja, która kusi swoją legendą. Z drugiej - wcale się nie dziwię, że nie było odważnych by przez 40 lat coś takiego wydawać, bo to jednak rzecz bardzo hermetyczna, interesująca chyba głównie dla osób pasjonujących się Stanami, historią i dziennikarstwem.
Lektura zajęła mi chyba ponad pół roku, mniejszymi i większymi zrywami, bo ilość dat, nazwisk i szczegółów zawartych w publikacji, to naprawdę materiał mało porywający.
Chyba muszę sięgnąć po film, który kiedyś Marcin u siebie mocno reklamował. Może tam będzie trochę więcej emocji i napięcia.
Czy zatem żałuję poświęconego czasu? Jednak nie.


Zastanawiam się tylko czy nie można było napisać tego bardziej z życiem. Zwłaszcza, że mimo tego iż sprawia to wrażenie jedynie podawania suchych faktów, miałem nieodparte wrażenie, że obaj autorzy mocno się wysunęli na pierwszy plan, tak jakby wszystkie kolejne publikacje "The Washington Post" były tylko ich zasługą, w której nie maczał palców nikt poza nimi. Odkąd to dziennikarz decyduje o kontrowersyjnych materiałach, które mają iść na pierwszą stronę gazety?

Czemu ta sprawa mimo upływu lat wydaje się wciąż interesująca? Przecież nie tylko ze względu na to, że afera Watergate doprowadziła do pierwszego w historii ustąpienia urzędującego prezydenta USA, że ugruntowała czarną legendę Nixona., że wciąż jest przypominana jako przykład manipulacji i stosowanych przez władzę metod. Tą najważniejszą jej siłą jest opisanie determinacji dziennikarzy w dochodzeniu do prawdy. Gdyby nie ich śledztwo i nękanie wszystkich trudnymi pytaniami, być może sprawa została by jednak zatuszowana. Przecież zawsze władza mogła odciąć się od włamania do siedziby konkurencyjnej partii, zwalając winę na samowolkę pojedynczych osób zajmujących jakieś stanowiska niskiego szczebla. Pewnych powiązań być może nigdy nie udało by się udowodnić, bez pracy Woodwarda i Bernsteina. Od działań legalnych jak telefony i odwiedzanie urzędników w miejscu pracy, aż po przychodzenie do ich domów, telefony po nocy, odpytywanie ich rodzin, znajomych teraźniejszych i z przeszłości... Zbieranie nawet najmniejszej plotki i dowodu świadczących o winie i odpowiedzialności za bezprawne praktyki konkretnych osób, a potem próby by za wszelką cenę potwierdzić to przynajmniej jeszcze w dwóch innych źródłach. A potem do druku. Wszystko - opłacanie ludzi z tajnego budżetu, by przeszkadzali w kampanii przeciwnika, nielegalne podsłuchy, próby zacierania śladów i niszczenie dowodów... Bo prawda jest najważniejsza. I nieistotne są poglądy piszących. Przecież jeden z dziennikarzy był zadeklarowanym republikaninem, a drugi jawnie sprzyjał lewicy i Demokratom. 

Oskarżani o kłamstwa, zastraszani procesami, wypychani za drzwi i uznani za wrogów państwa, nie zrezygnowali. I choćby dlatego warto tę pozycję stawiać za podręcznik, dla wszystkich tych, którym marzy się dziennikarstwo. I dowód na to jak wielką siłę sprawczą mogą mieć media. O ile mają odwagę.

To daje nadzieję, nawet jeżeli dziś wydaje się, że media funkcjonują już w sposób, który wydaje się bardzo odległy od tego etosu..

2 komentarze:

  1. Ja w ogóle uwielbiam historie wokół amerykańskich prezydentów. Taki konik. ;-) Złapałam bakcyla od Longina Pastusiaka. Frost/Nixon widziałeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba nie albo bardzo dawno temu. Do nadrobienia. Ostatnio W., który jest jednostronny i też chyba trochę przerysowanego Hoovera

      Usuń