Dziś seans Hiszpanki i spotkanie z twórcami w ramach Kocham Kino, ale wróciłem tak późno do domu, że nie mam siły pisać świeżej notki. W kolejnych dniach dostaniecie zatem aż dwie nowości filmowe, a potem może na chwilę przeniosę się do świata Dumy i uprzedzenia. Mimo, że sporo się dzieje i nie ma kiedy pisać, wszystko wskazuje na to, że styczeń też uda się zakończyć wynikiem jednej notki na dzień:) Aha przypominam też o trwającym konkursie - zajrzyjcie do zakładki!
Do pisania o książce Walizki hipochondryka zbierałem się jak do jeża. Najchętniej zrobiłbym unik i tylko dla jakichś swoich ciągot do archiwizowania, napisał bym fragment z opisu na okładce. A co... Niech każdy sam podejmie decyzję. Są pewnie tacy, którzy się tą powieścią zachwycą. A mi ona kompletnie nie podeszła.
A chyba powinienem jakoś identyfikować się z tym bohaterem - w końcu to facet po 40, a więc mój rówieśnik, ma podobne doświadczenia, wspomnienia i chyba jak większość facetów, lubi się trochę nad sobą poużalać. Niby żaden z nas się do tego nie przyzna, ale od czasu do czasu jakoś tak samo nas to nachodzi. A jak już przyjdzie nam chorować, trafić do szpitala, to już wyłazi z nas to na całego.
Emil Śledziennik trafia niby na prosty zabieg - usunięcia kamieni nerkowych, a refleksje jakie go chwilami nachodzą są takie jakby już miał umierać. Na dodatek samotny (no bo jak nie ma bliskich osób cały czas przy mnie, to znaczy, że nie myślą, prawda? :) Tęsknota do ukochanej (trudno powiedzieć na ile realnej, a na ile bardziej wyobrażonej, idealizowanej, będącej już niestety częścią przeszłości, bez szans na powrót), daje mu do okazję do marzeń, daje nadzieję. Nie łatwo jest tu oddzielić świat realny i obserwacje ze szpitalnej rzeczywistości oraz sny, wizje i fantazje. Szczególnie gdy oprócz lekarstw przepisanych przez lekarza, Emil (podobnie jak wielu pacjentów) próbuje wybłagać/skombinować jakieś środki przeciwbólowe.
Im dalej w książkę, tym bardziej surrealistycznie. I nawet przemyślenia na temat różnych postaw, poglądów, scenki i postacie ze szpitala, robią się coraz bardziej przerysowane. Moim zdaniem nawet mało zabawne. Ale co kto lubi. Może ktoś się odnajdzie w tym dance macabre, pełnym frustracji, tęsknoty za miłością, cierpienia rzeczywistego i wyimaginowanego.
Bohater też jest pisarzem, rodzi się więc naturalna chęć zadania pytania: ile w nim z autora. Tylko wiecie co? Mało mnie to obchodzi.
Cała książka to monolog wewnętrzny pełen między innymi różnych przemyśleń na temat tego czego w Polsce i Polakach, bohater nie lubi, co go irytuje i męczy. Od siebie mogę na usprawiedliwienie mojej oceny powiedzieć - chyba patrzymy na świat trochę inaczej. Mnie irytują i męczą takie pojękiwania i narzekania na to, że podobno jesteśmy wciąż zacofani, zamknięci, nietolerancyjni i głupi. Pisałem o tym już przy okazji książki Bator - oskarżając kogoś, że dzieli Polskę, nie dostrzegacie, że robicie to samo. O źdźble i belce w oku sobie kochani poczytajcie.
No i ta niemoc twórcza. Czy to jakiś pomysł na własne wypalenie? Napisać książkę, osadzając w roli głównego bohatera pisarza i ukazać swoją mękę, trud rodzenia się takich genialnych powieści?
Monotonne i męczące. Właśnie jakieś takie hipochondryczne...
tak styczeń jakby na rolkach jechał .... czasu na nic.
OdpowiedzUsuńMoże i męczące, ale jakoś mnie zainteresował ten opis! Dzięki!
OdpowiedzUsuńi dobrze!
UsuńSkoro hipochondryk, to musiał narzekać. Innej rady nie ma ;) Jeszcze nie czytałam, więc w kwestii treści się nie wypowiem, ale chwalę za to okładkę.
OdpowiedzUsuńCzytałam Sieniewicza Spowiedź Śpiącej Królewny. Bardzo mi się podobała. Mam jeszcze Miasto szklanych słoni. Czytelnicy oceniają je wyżej niż Walizki.
OdpowiedzUsuńmoże kiedyś wrócę do tego autora, dzięki za polecenie konkretnych tytułów
Usuń