środa, 7 stycznia 2015

Papuga Flauberta - Julian Barnes, czyli kocham Pana, Panie Sułku


Kiedyś już uraczyłem Was cytatem z tej książki (choć nigdy tego na blogu nie robię), w konkursie znalazła nowego właściciela (a widzicie, że warto zaglądać do tej zakładki?) i wreszcie znajduję chwilę by o niej skrobnąć notkę.

Nie jest to takie proste, bo nie jest to rzecz, o której pisze się łatwo. Jest biografią i zarazem wcale nią nie jest, bo choć otrzymujemy o pisarzu całkiem sporo informacji, są one podawany w sposób dość szalony. Kilkukrotnie na przykład możemy przyglądać się datom z życiorysu, ale z zupełnie innej perspektywy i z uwzględnieniem zupełnie innych wydarzeń, nad niektórymi z nich zatrzymujemy się na króciutko, a przy innych, nawet wydawałoby się mało istotnych, na długie strony. To zabawa z czytelnikiem i zadanie nam pytania: na ile możemy faktycznie powiedzieć coś o drugim człowieku, czego możemy być pewni? Co mamy analizować? Daty, wspomnienia i relacje innych ludzi, pamiętniki samego pisarza, a może jego twórczość? Co jest prawdą, a co jedynie kreacją wizerunku?


Narrator, czyli fikcyjny biograf Flauberta przygląda się pisarzowi z bardzo różnych perspektyw np. jego stosunku do zwierząt, albo jego odwołań do kolei. I obojętnie czy rozważa się tu życie seksualne, czy upodobania kulinarne, jest w tym tyle pasji, fascynacji, że chwilami w tych rozważaniach równie dużo jest samego autora (czy raczej narratora), niż obiektu jego zainteresowania. Pisze o swoich podróżach, spotkaniach, o swoich emocjach związanych z lekturą twórczości wielkiego Francuza, czy też z odkryciami jakichś detali związanych z pisarzem.

Materiał to zaiste przeogromny - od listów, przez żmudne śledzenie różnych publikacji, aż do odwiedzania miejsc związanych z Flaubertem. Ale to nie jest cegła na 1000 stron i nie ma w tym nic z suchego przytaczania faktów. To wszystko podane w sposób oryginalny, bez przejmowania się chronologią, tym czy uda się jakąś tezę udowodnić i tym, że pokazuje się to wszystko wybiórczo.  

No banalna biografia to na pewno nie jest! Nie tylko dlatego, że i sam autor "Pani Bovary" jest postacią ciekawą, ale że Barnes funduje nam raczej wariacje na temat Flauberta, szalony esej na temat pisania biografii, a nie ją samą. I mimo, że nie zdobędziemy dzięki "Papudze..." pełnej wiedzy o pisarzu, to gwarantuję, że ten wielowymiarowy, nie oczywisty obraz udało się odmalować, jest po prostu fascynujący, nawet jeżeli ktoś nie zna jego twórczości.

Przekopując się dość mozolnie przez pewne fragmenty, przy innych z ogromnymi wypiekami i zachwytem lub konając ze śmiechu, siedziałem nad tą książką dość długo, bo kilka tygodni. Dawkowałem ją sobie powoli, nie spiesząc się i do tego samego zachęcam wszystkich tych, którzy po ten tytuł sięgną. 

PS Dla tych, którzy zastanawiają się nad podtytułem dzisiejszej notki odpowiadam: nie ma on żadnego sensu. Ale ten poziom absurdu i luźnych skojarzeń bardzo mi właśnie do "Papugi Flauberta" pasuje :)

4 komentarze:

  1. Niebawem powtórnie będę czytać "Madame Bovary", więc chętnie sięgnę i po tę. Uwielbiam ciekawostki o pisarzach i niestandardowe spojrzenie na nich.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nowy właściciel" potwierdza, że warto tu zaglądać :) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oryginalna postać i oryginalna biografia, nie biografia.....

    OdpowiedzUsuń