poniedziałek, 14 lipca 2014

Kwartet, czyli robić z siebie wariata


Już od dłuższego czasu wybierałem się do teatru Imka, ale zawsze coś tam wypadało innego. Na szczęście w wakacje spora obniżka cen biletów, a i pomysł na teatr pod chmurką (kamienica na Hożej) okazał się fajny na upały. Wybrałem z ich repertuaru Kwartet, głównie ze względu na obsadę, ale już sobie upatrzyłem kilka innych tytułów na jesień. Może i wreszcie siedzibę kolejnego prywatnego teatru uda się zobaczyć.  


Kwartet Schaeffera to już klasyka i tak naprawdę samograj. Oparty w dużej mierze na umiejętnościach aktorskich, improwizacjach i ceniony przez publikę ze względu na zabawę jakiej dostarczają nietypowe role cenionych aktorów. Widziałem go już dawno temu w telewizji, zdaje się że z Teatru STU, a teraz u Karolaka można zobaczyć podobny pomysł i obsadę - m.in. Grabowscy, Peszek. My trafiliśmy na Mikołaja Grabowskiego (który też wyreżyserował ten spektakl), Jana Frycza, Tomasza Karolaka i Bogdana Słonimskiego.
 
Cztery krzesła na scenie. Czterech ludzi rozpoczyna koncert. A potem to już jazda bez trzymanki. I widz dusząc się ze śmiechu, zastanawia się jedynie ile w tym wszystkim jest przygotowanych wcześniej scen i tekstów, a ile improwizacji (choćby z samych siebie i swoich wizerunków aktorskich). Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć, doświadczyć tego iskrzenia, zwłaszcza, że za każdym razem i publika jest wciągana w różne interakcje.

Tekst dziwny, chwilami na pograniczu absurdu, ale też smakowicie podany - tu nie wystarczy przecież zrobić "gęby", wykrzyczeć jakąś kwestię, bo każde słowo ciągnie gdzieś za sobą ciąg dalszy interakcji, a tempo wciąż przyspiesza. Wydawać by się mogło, że to takie wprawki aktorskie, wygłupy i lekcje dla młodych jak trzeba czasem poszarżować, ale przecież ileż trzeba mieć umiejętności, doświadczenia i autoironii, by się w takiej formie nie pogubić, nie zatrzymywać się po każdej kwestii czekając na reakcję widowni, nie wejść w sztuczne kabaretowe role. 

Wielkie osobiste odkrycie tego wieczoru to Jan Frycz. Aż żal że taki aktor marnuje się w głupawych komediach kinowych - dajcie mu dobry scenariusz, to będzie hit, który przebije wszystkich Kiepskich, Kilerów itd. 
Niby komedia, ale jednak potem wychodząc człowiek zastanawia się jak najbardziej poważnie nad granicami aktorstwa, dzisiejszym wizerunkiem i "misją" tego zawodu. Oczekiwania publiczności się zmieniają, podobnie jak nasza rzeczywistość. To ciekawe czy za kilka lat, zamiast mistrza, który potrafi coś prawdziwego przekazać ze sceny, większe tłumy nie będą walić do tych teatrów gdzie można zobaczyć "kogoś znanego z telewizji", nawet jeżeli nic konkretnego nie potrafi, albo grany jest kontrowersyjny tytuł, o którym pisze prasa (jak jest golizna i przekleństwa, atak na jakieś wartości).

1 komentarz:

  1. Kwartet! Maturzyści z mojego rocznika włączyli fragmenty tegoż do programu artystycznego z okazji studniówki. Wtedy zachwycało, dziś też zachwyca.

    OdpowiedzUsuń