Ostatnimi tygodniami jakoś mało czasu na oglądanie dłuższych form filmowych, ale za to poluje sobie na różne seriale w tv, albo nadrabiając zaległości albo też szukając sobie czegoś nowego co by przykuło uwagę na dłużej. Jest więc i Da Vinci (Demony) i Mardoch, kolejne sezony Homeland, kontynuacja Rządu. 40 minutek to akurat w sam raz by mimo zmęczenia nie zasnąć po całym dniu.
A wśród tego co ostatnimi tygodniami dawało sporo frajdy jest i ten serial z Nowej Zelandii. Spróbujcie połączyć klimat z The killing i z Miasteczka Twin Peaks, do tego dołóżcie cudowne wprost krajobrazy dzikiej przyrody (jak z Hobbita) i macie w efekcie Tajemnice Laketop (bo tak to u nas przetłumaczono). Niby nic nowego, ale nastrój fenomenalny! Okazuje się, że wystarczy jedno zniknięcie dziewczynki, by utrzymać naszą uwagę przez 7 odcinków.
A wśród tego co ostatnimi tygodniami dawało sporo frajdy jest i ten serial z Nowej Zelandii. Spróbujcie połączyć klimat z The killing i z Miasteczka Twin Peaks, do tego dołóżcie cudowne wprost krajobrazy dzikiej przyrody (jak z Hobbita) i macie w efekcie Tajemnice Laketop (bo tak to u nas przetłumaczono). Niby nic nowego, ale nastrój fenomenalny! Okazuje się, że wystarczy jedno zniknięcie dziewczynki, by utrzymać naszą uwagę przez 7 odcinków.
Chyba głównie ten klimat pokochałem, ale i fabułę fajnie poprowadzono. Sporo postaci, wśród których co i rusz jak się pogrzebie to wychodzą jakieś tajemnice, a i sama główna bohaterka, czyli Robin Griffin (Elisabeth Moss), która zaoferowała pomoc miejscowej policji w rozwiązaniu sprawy (bo przyjechała tylko do umierającej matki) też nie jest chodzącym ideałem. Przeszłość, różne sekrety i podchody, specyficzna społeczność, gdzie niby wszyscy o wszystkim wiedzą, ale nikt pary z gęby nie puści. Do tego spora grupka dziwaków (np. społeczność kobiet po przejściach, które założyły sobie komunę w dolinie) i w efekcie ogląda się naprawdę w napięciu i w oczekiwaniu dokąd to doprowadzi. Szkoda tylko, że zakończenie następuje jakoś zbyt szybko i na tle całości wypada trochę sztucznie.
Może nie nie jest to kryminał, w którym liczą się zwroty akcji, zagadka czy akcja, ale choćby dla ciekawego klimatu całości i krajobrazów w jakich rzecz się rozgrywa - polecam!
A za reżyserię spektaklu odpowiada Jane Campion (stąd pewnie mocniej zarysowane postacie kobiece). No, no. Za granicą telewizje nie skąpią pieniędzy, to i nie dziwota, że ściągają samych wielkich (Fincher), a w efekcie seriale coraz ciekawsze.
Może nie nie jest to kryminał, w którym liczą się zwroty akcji, zagadka czy akcja, ale choćby dla ciekawego klimatu całości i krajobrazów w jakich rzecz się rozgrywa - polecam!
A za reżyserię spektaklu odpowiada Jane Campion (stąd pewnie mocniej zarysowane postacie kobiece). No, no. Za granicą telewizje nie skąpią pieniędzy, to i nie dziwota, że ściągają samych wielkich (Fincher), a w efekcie seriale coraz ciekawsze.
Czy mam westchnąć i rzucić pytanie, które ciśnie się mi na usta?
No właśnie kiedy u nas przełom?
Ten serial mam już także za sobą. Obejrzałam go na fali Broudchurch. Po tym serialu bardzo chciałam żeby mnie coś tak mocno wkręciło jak serial angielski i House Of Cards. Z tych trzech tytułów Top of the lake wciągnął mnie najmniej ale i tak to bardzo, bardzo dobry serial jest!
OdpowiedzUsuńBroudchurch wciąż jeszcze przede mną, jakoś w tv nie mogę go znaleźć, a żeby grzebać w sieci jakoś mi się nie chce (czasu brak)
UsuńRównież zabrałam się za nadrabianie seriali i na pierwszy ogień poszło wspomniane przez Ciebie "Homeland". Trzeci sezon jest o wiele lepszy od drugiego i pozytywnie zaskakuje tym, że Carrie już nie płacze tak często, a motyw miłości został zastąpiony pracą CIA. I wyszło to serialowi na dobre.
OdpowiedzUsuńDo "Top of the Lake" zbieram się od dawna i kto wie, może jeszcze przed 2014 rokiem obejrzę przynajmniej pilota :) Liczę na ten klimat i piękne krajobrazy. Chociaż najpierw dokończę "Elementary" (odcinki, które już wyszły) oraz wezmę się za "House of Cards" :)