poniedziałek, 10 grudnia 2012

Życie Pi, czyli piękne obrazki, trzeci wymiar i...

No właśnie to "i..." będzie pewnie decydowało o tym ilu ludzi zechce obejrzeć ten film. W moim przypadku to "i..." jest gdzieś pomiędzy zachwytem, a znudzeniem. Zachwyt budzą niektóre magiczne wręcz i poetyckie zdjęcia (np. noc na oceanie), natomiast sama historia, podobnie jak i cały film nie wzbudziły we mnie prawie żadnych emocji. Ot połączenie Cast Away, Robinsona Crusoe z dodatkiem szczypty filozofii na końcu. No dobra, ziewać nie ziewałem, z kina nie wyszedłem, ale uwierzcie - w tej historyjce niewiele jest rzeczy, które zostaną w głowie po kilku tygodniach (oprócz ładnych scenek, które zaraz zostaną przebite kolejnymi).
Nie znam powieście Yanna Martela, ale z tego co słyszałem to powieść nie jest jedynie przygodówką i ma głębszą warstwę - tu pojawia się ona nam dopiero pod koniec, ale jest to raczej papka, która ma sprawiać jedynie pozory głębi. Film ma być zrozumiały dla nastolatków? Może w tym leży odpowiedź czemu mnie - starego konia to rozczarowuje (podobnie jak np. Czas wojny Spielberga) - jestem zmęczony łopatologią i jeżeli mam ochotę na fajną historyjkę z morałem mam do wyboru dużo rzeczy klasycznych, które mimo, że widziane po raz n-ty nie rozczarowują, a wciąż sprawiają frajdę (Świnka Babe itp.).

W skrócie o fabule: pewien pisarz zbiera ciekawe pomysły i w poszukiwaniu historii trafia do mieszkania Pi Patela. Ten opowiada mu o tym co przeżył w młodości i jak tamte wydarzenia wpłynęły na jego filozofię życia (spodziewajcie się dużej dawki modnego ostatnio rozmydlania i mieszania wszystkich religii, prezentowania tego jako drogi do szczęścia). Pi opowiada o swoim dzieciństwie (te fragmenty filmu bliskie są klimatowi np. Forresta Gumpa), o tym skąd wzięło się jego dziwne imię, o rodzinie (wychowywał się w Indiach gdzie zarządzali zoo) oraz o tym jak zmuszeni sytuacja finansową postanowili wyruszyć z całym dobytkiem do Kanady. Przewieźć całe zoo to nie błahostka, więc muszą płynąć wielkim transportowcem. Niestety statek w trakcie sztormu tonie i ratuje się jedynie chłopak w towarzystwie kilku zwierząt. Szalupa, która na wiele tygodni stanie się jego domem stanie się sceną zmagań o życie między chłopcem, a tygrysem bengalskim o imieniu Richard Parker.
Młody chłopak walczy ze strachem, pragnieniem, głodem, zwątpieniem, wycieńczeniem, a jednocześnie jest w nim tyle determinacji, pragnienia życia, wiary, że uda mu się przetrwać w warunkach w jakich nigdy nikomu się jeszcze nie udało. Jest w Pi upór, pomysłowość, umiejętność pokonania strachu, ale mamy tu też pomoc Siły Wyższej i to tak fantastyczną, że drażni brakiem realizmu. To chyba jeden z zarzutów jaki można postawić temu filmowi - nawet najbardziej fantastyczne rzeczy podaje nam się tak poważnie, że jesteśmy tą bajką trochę zmęczeni. Ang Lee chyba za bardzo skupił się na tym, żeby to co opowiada robiło wrażenie, niż nad samą treścią tego co chce przekazać.  
Spytacie o efekty. Nie ma tu wiele tego 3D, a nawet jeżeli jest to nie powala, tak jakby można było tego oczekiwać. To co robi wrażenie to świadomość, że wiele scen została zrobiona komputerowo - może nie powinno mnie tu już nic dziwić, ale nadal dziwi i zachwyca realność tego co widzę.  Natura jest piękna sama w sobie, a tu okazuje się, że jeszcze można to piękno "podkręcić" tak, że zapiera dech (podobno tylko samego tygrysa "poprawiało" 15 grafików). Przesytu nie miałem, choć faktem jest, że niektóre zestawienia kolorów trąciły kiczem (słodko, pięknie, oprócz chwil gdy bywa groźnie). Zdjęcia podwodne to bajka.

Sporo pięknych zdjęć, ale w tak długim filmie one niestety nie uniosą niedostatków reszty. Szkoda. Może i warto to obejrzeć całą rodzinką, ale moim zdaniem potencjał pomysłu został zmarnowany.   
PS Za zaproszenie na pokaz przedpremierowy dziękuję firmie AIM Media. 
   

19 komentarzy:

  1. Myślę, że na film się wybiorę. Sama chciałabym zobaczyć jakie wrażenie na mnie wywrze. A zdjęcia naprawdę zapierają dech...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam książkę, zajrzałam, jakie miałam i wrażenia i proszę: "gdzieś tkwi drzazga, która uwiera i nie pozwala mi uznać tej książki za coś naprawdę dobrego. To jest coś w rodzaju braku autentyczności, książka żegluje w stronę realizmu magicznego, ale z kotwicą zarzuconą na gruncie faktu i tak się miota biedaczka pomiędzy jednym a drugim".
    Raczej nie udam się na film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coś w tym jest... to ja już wolę Bestie z południowych krain, choć też pewnie byłoby do czego się przyczepić

      Usuń
    2. Bestie? Kompletnie nie znam bestii, muszę poguglować, o czym mówisz.

      Usuń
    3. film sprzed może dwóch miesięcy w kinach - polecam bo ogląda się bardzo dobrze

      Usuń
  3. Książkę czytałam naprawdę dawno temu i nie wiem jak byłoby teraz ale wtedy wywarła na mnie duże wrażenie. Co prawda szczegóły nieco się już zamazały ale z tego co pamiętam w książce też dopiero na koniec pojawia się coś, przez co cała historia nabiera innego znaczenia... Gdy zobaczyłam zapowiedź filmu aż zamarłam. Naprawdę nie wyobrażam sobie stworzyć film na podstawie tej książki, który gdzieś między pięknymi obrazkami nie zgubi znaczenia... Korci mnie żeby zobaczyć choć obawiam się że się rozczaruję...

    OdpowiedzUsuń
  4. Raczej nie dla mnie.Piękne obrazy muszą być dla mnie wypełnione dodatkowo treścią.)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z recenzji wynika, że film jest czymś na zasadzie "Drzewa życia"? Już chyba wyrosłam z takich filmów, jeszcze parę lat temu robiły na mnie wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba gorzej. Drzewo życia, nawet jeżeli męczyło powtarzaniem aż do bólu pewnego przesłania na różne sposoby, to tu tej treści naprawdę zostaje niewiele. O ile Drzewo życia można nazwać mądrym ale przydługim kazaniem w którym zbyt wiele porównań rozmydla przekaz, to Życie Pi jest raczej wydmuszką w stylu trzyzdaniowej reklamy jakiejś książki Coelho - pełnia szczęścia, dotkniecie ręką Boga i harmonia z naturą i tego typu ogólniki

      Usuń
  6. Dawno temu czytałam książkę, która zrobiła na mnie wrażenie...z tego względu obejrzę film:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zobaczyłam kilka miesięcy temu trailer w kinie, ucieszyłam się i wystraszyłam jednocześnie. Bałam się, że film może okazać się kompletnym dnem, ale kiedy sobie wyobraziłam, jak piękne zdjęcia mogą w nim być, nie mogłam doczekać się premiery. I dalej nie mogę :) Widzę, że choćby właśnie dla tych zdjęć warto zobaczyć film. A książka według mnie jest niesamowita.

    OdpowiedzUsuń
  8. "...spodziewajcie się dużej dawki modnego ostatnio rozmydlania i mieszania wszystkich religii, prezentowania tego jako drogi do szczęścia..."
    Czytałem książkę dawno temu z zaciekawieniem, film z ciekawości obejrzę a rozmydlone niestety jest to, co tu napisałeś w swojej recenzji

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cóż - każdy ma prawo do oceny - Ty mojej notki, ja - filmu. Pomówmy o tym kto ma rację jak zobaczysz, ok?

      Usuń
  9. Ksiązki nie czytalam, film obejrzałam. I powiem, że zrobił na mnie duże wrażenie. I to nawet nie ze wzgledu na wymiar filozoficzno-duchowy tylko na tzw wyraz artystyczny - niesamowite obrazy, ujęcia, momentami ocierajace sie o kicz. Z podobnym wrazeniem wyszłam z zupelnie innego filmu, ktory obejrzałam kilka lat temu, a którego nie zapomne - "300". na pewno "Życie Pi" tez jest takim obrazem, ktory wryje sie w moja pamięc w odróznieniu od dziesiatek filmów, które ogladałam ,a po kilku miesiącach nie kojarzylam tytułu z treścią. Film niewątpliwie daje też pozytywnego "kopa" umiłowanie życia, chęć prtzetrwania, wola walki jest godne zazdrosci. Żeby nie "spoilerować" nie napisze więcej, ale polecam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hm, bardzo dziwna recenzja filmu. Piszesz, że film słaby, ale mało podajesz argumentów, dlaczego właściwie jest pusty i jest papką dla nastolatków.

    Zarzut o przesadne kolory i kiczowatość jest nie trafiony. Ten film jest zanurzony w kulturze wschodniej, nie zachodniej. Indie są niesamowicie kolorowe, dla europejczyków kiczowate, ale to spojrzenie wynika z różnic kulturowych.

    Piszesz, że jest za mało realnie, albo zbyt poważnie jak na bajkę - Cała struktura filmu jest oparta o zakonczenie. Widz nie może dostać odpowiedzi, która wersja wydarzeń jest prawdziwa. Dlatego reżyser lawiruję między tym co możliwe i co niemożliwe (tak zresztą jak w książce). Oglądajac to niby wiemy, że jest to niemożliwe, żeby przeżyć z tygrysem samotnie na oceanie, ale z drugiej strony wszystko jest pokazane na tyle realnie, że zaczynamy się zastanawiać - "a może jednak się to zdarzyło naprawdę".

    Żeby odnaleźć drugie dno tej opowieści (bo można ten film traktować jako jedynie przygodowy), należy zadać sobie pytania:

    1. Która z opowieści jest prawdziwa?
    2. Czy jest sens w ogóle odpowiadać na pierwsze pytanie?
    3. O czym tak naprawdę ten film jest?
    4. Co kryje się za to bajką o pozornie szczęśliwym zakończeniu?
    5. Jeżeli przyjąć drugą wersję historii to czego symbolem jest tygrys?

    Uprzedzam, że na każde pytanie może być wiele przeczących sobie wzajemnie odpowiedzi. I oczywiście można zadać wiele innych pytań.
    Toton

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz to naprawdę czasem nie da się przełożyć na argumenty jak w matematyce. Pisząc np. o kiczowatości mówię nie tylko o kolorach, ale o pewnej estetyce i bajkowatości różnych scen (ważna była ich spektakularność, a zachwyt nad ich symboliką moim zdaniem jest dziecinny). Np. Bollywood bardzo lubię mimo, że jest kiczowate - to pewnego rodzaju konwencja, ale nic nie udaje, a ten film silił się na nie wiadomo co, ale nic w nim nie ma. Odpowiedzi na te pytania są dla mnie zbyt oczywiste i dlatego ten film tam mocno rozczarowuje. Nie znam książki bo wtedy bym pewnie mógł powiedzieć czego zabrakło. Takie jest moje zdanie - masz prawo do własnego, bo rozumiem, że uważasz ten film za dobry/głęboki... Dla mnie Oscar za zdjęcia zasłużony, za reżyserię - pomyłka. Być może dla widza nastoletniego to może wydać się filmem z głębokim przesłaniem, ja chyba zbyt dużo widziałem by się z tym zgodzić

      Usuń
  11. No cóż, dyskusja przynależna jest raczej humanistyce, bo końcu to sztuka wymiany argumentów;)
    Ale generalnie nie ma co doszukiwac się symboliki w scenach burzy czy też ciszy morskiej. To owszem ma taką wschodnią atmosferę, ale nic poza tym. Najważniejszą sceną w filmie, ale pewnie i w książce jest rozmowa głównego bohatera z Japończykami. Widzowie są poniekąd właśnie jak Japończycy - oni chcą wiedzieć dlaczego statek zatonął, a my chcemy wiedzieć jakie były losy bohatera i jak naprawdę skończyla się historia.
    Dla Pi nie jest to ważne, a ni jedno ani drugie. Za całą piękną bajką kryje się jego tragedia. To nie jest Robinson, który mimo katastrofy, wróci kiedyś do domu. Tylko nastolatek, który stracił w jedną noc wszystko co posiadał - dom, rodzinę, zwierzęta, samemu stając się przy tym dorosłym - odcinając się od świata szczęśliwego dzieciństwa (i może dlatego Richard Parker się nie obejrzał).

    Może to wszystko jest trochę banalne i na pewno temat jest stary jak świat, ale nie było to oczywiste. Właściwie zrozumiałem to dopiero pisząc pierwszego posta, a widziałem ten film dwa tygodnie temu, a książkę czytałem jak wyszła (3 lata temu?).
    Uważam w sumie film za dobry (nie przepadam za stwierdzeniem głęboki) bo można oglądać go na wielu płaszczyznach, a ponadto zmusił mnie do myślenia o nim, to znaczy, że spełnił swoją rolę;)

    Pozdrawiam, toton

    P.S. Film jest dosyć wierną adaptacją książki. Zabrakło bodaj jednej przygody na morzu, ale dzięki temu jest bardziej spójny.

    OdpowiedzUsuń
  12. podoba mi się to co napisałeś, dobrze uchwycona myśl, która z tego bije, choć nadal twierdzę że to trochę dorabianie filozofii do filmu gdzie ta treść jest oczywista - to nie jest tak, że dla Pi nie jest ważne ani jedno ani drugie. On ukrył się ze swoimi emocjami pod zasłoną pewnej opowieści i tak jest bezpieczniej, będąc dojrzałym potrafi to zrozumieć i o tym opowiadać.

    OdpowiedzUsuń