piątek, 14 grudnia 2012

Nowa płyta - Voo Voo, czyli świeżo i energetycznie, choć nie bez odwołań do starych brzmień

Kapela, którą słucham już ponad 20 lat. Czyż mogę na chłodno bez emocji analizować ich kolejną płytę? Ulubieńców się słucha, nie analizuje. Nie wiem wiec czy będę potrafił pisać o tej płycie - pewnie najlepszym podsumowaniem byłby fakt iż w kółko jej słucham od miesiąca. Po ostatniej - mocno rockowej i ostrzejszej płycie ta mam wrażenie, że jest dużo spokojniejsza. I wiecie co? Sporo tu klimatów, które są trochę powrotem do źródeł - do takiego grania od którego Voo Voo zaczynało i za które ich wtedy pokochałem (np. ze Sno-powiązałki).
Gitary i owszem, ale często na pierwszy plan tym razem wysuwa się Mateusz Pospieszalski ze swoim genialnym czarodziejskim saksofonem wspierany całą sekcją dętą.
Ta płytę mógłbym pokochać już choćby za to ich osobiste pożegnanie ze Stopą - przyjacielem i przez wiele lat ich perkusistą - "Do Stopki" nie jest żałobny, smutny, ale pełen nadziei i pogody ducha. Piękny numer. W ogóle mam wrażenie, że mimo, że na płycie nie brakuje troszkę spokojniejszych rytmów, balladek (i przepięknych solówek!) to płyta jest przesiąknięta właśnie pogodą ducha, jest optymistyczna, pełna jakiejś przedziwnej spokojnej radości człowieka w średnim wieku, który wie, że już niewiele musi, już tak się nie napina. Cudownie się tego słucha!
Po prostu panowie robią swoje. Wciąż trochę z boku całego zgiełku rynku muzycznego, pogoni za hitami. Cieszą się graniem. I zapraszają do tego by się wsłuchiwać w to granie i cieszyć się razem z nimi. A muzykami są wspaniałymi - przecież z niejednego pieca już chleb jedli i choć mają swój niepowtarzalny styl, to przecież ich nawiązania do klasyki i dawnego grania (lata 60-te czy 70-te) w ich wykonaniu to po prostu perełki. Nic tu nie trąci myszką - choć wykorzystują pomysły z dawnych lat, to wszystko brzmi tak niesamowicie świeżo, energetycznie, że po prostu ma się z tego niesamowitą frajdę (i dreszcze na plecach).
Jeden numer lepszy od drugiego, przy każdym przesłuchaniu odrywam nowe fragmenty, których chciałbym słuchać w kółko. Nowa płyta to po prostu dynamit! Takich emocji nie odczuwałem już dawno przy żadnej płycie - nawet dużo ostrzejszej. 
Jest różnorodnie - są przecież bardzo ostre riffy i kawałki rockowe, są spokojne akustyczne numery i wreszcie numery tak rozpędzone przez dęciaki, że energią dorównują kapeli Markoviców. Odnaleźć tu możecie klimaty jak z płyt Beirutu (Pierwszy raz), energię jak z przesławnego Marszu Orkiestry Chińskich Ręczników (kto pamięta początku kariery Owsiaka?) i solówki, których nie powstydziłyby się tuzy hard rocka czy bluesa. 
Chwilami ta energia jaka bije od Voo Voo powiem Wam, że przypomina mi jako żywo to co usłyszałem na najnowszej płycie kapeli synów Pana Wojtka - Kim Nowak. Okazuje się, że Starsi nie tylko dają radę, ale i potrafią świetnie inspirować. Tak trzymać! Nie to, że nie lubię bardziej płyt gdzie troszkę eksperymentowali i bawili się różnymi poszukiwaniami - po prostu takie brzmienie najbardziej mi pasuje i jest mi najbliższe.   
Czy polecam? Ba! Dla mnie chyba w kolekcji tegorocznych zakupów i płyt, o których pisałem w tym roku Nowa płyta to rzecz jak najbardziej na podium.
Oni mają radość grania. Ja mam niekłamana radość słuchania. Jedyny feler to cena - nie rozumiem jak przy takiej dystrybucji (Agora ma rozbudowaną sieć) polska płyta może kosztować 40 zeta. To uważam za skandal, ale obciążam winą za to wydawcę. A potem muzycy się dziwią, czemu tak marna sprzedaż ich płyt...  
PS Zapraszam też do notki, która choć świeża zbłądziła na miejsce w listopadzie - Morcheeba - Big Calm 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz