Powolutku zbieram się do jakichś podsumowań roku, spodziewajcie się więc takich notek w najbliższych dniach. To jednocześnie będzie zamknięcie drugiego roku blogowania - zbieram wciąż pomysły i natchnienie do jakichś zmian, ale jakoś na razie pustka w głowie. No nic to, na torta pewnie jeszcze Was zaproszę.
A dziś krótko o kolejnej rzeczy upolowanej w tv - Wima Wendersa zaliczam do klasyków, których znać warto, wiec gdy znajdę jakiś jego tytuł nie mogę odpuścić. Ale po raz kolejny stwierdzam, że do jego produkcji trzeba mieć specyficzny nastrój, poświęcić im całą uwagę, bo oprócz samej akcji mnóstwo tu subtelności, niuansów, obrazów, słów, które mogą umknąć uwadze i odbiór jest jakiś niepełny.
Koniec przemocy to z jednej strony historia hollywoodzkiego producenta, który kręcił popularne filmy pełne przemocy, a z drugiej strony w tle ogromna tajna operacja służb specjalnych, które pod pretekstem walki z przestępczością, szykują nam totalną inwigilację. Czy z takiego połączenia da się stworzyć coś poważniejszego do przemyślenia?
Mike Max - zimny drań, dla którego ważne były tylko jego filmy, sukces i kasa zostaje na początku filmu porwany przez dwóch drani. Do końca nie dowiemy się, kto stał za tym jako zleceniodawca i jakim cudem on sam uniknął egzekucji - najważniejsze, że to doświadczenie przemieniło psychikę naszego bohatera. Zamiast wrócić do domu, ukrywa się on u rodziny robotników meksykańskich, uczestniczy w ich życiu i postanawia swoje zacząć od nowa, rezygnując i z kasy i z tego co robił. Ten wątek, jego relacje z żoną/kochanką jest całkiem interesujący, ale prawdę mówiąc oprócz kilku scen, praktycznie nie pogłębiony. Mam więc niedosyt. W tle jak wspomniałem - dziwne działania służb specjalnych wokół Mike'a: coś próbują ukryć, my domyślamy się niby co, ale całość jest równie wciągająca jak Teletubisie. Wenders do kręcenia filmów z wątkiem sensacyjnym kompletnie się nadaje. Mamy co prawda fajny wątek faceta, który pracując w centrum astronomicznym, tworzy podwaliny pod tajemniczy projekt (stąd domyślamy się na czym polega), ale i to jest dziwnie rwane, niewykorzystane do końca.
A więc mimo ciekawej obsady (m.in. Andie MacDowell, Bill Pullman) duży niedosyt. Zrobić film o przemocy jednocześnie jej nie pokazując - pomysł był ciekawy. W filmie uderza nas strach, brak komunikacji i uczuć miedzy większością bohaterów (jako alternatywę mamy prostą rodzinę meksykańską). Efekt niestety jednak mierny. Może przez to, że reżyser przybywając do Stanów był poddany zbyt wielu naciskom i presjom by zrealizować coś w pełni autorskiego? A może po prostu film się zestarzał?
W mojej głowie zostaje definicja przemocy oraz sceny z autorskich deklamacji poetyckich...
A ja w święta w TV upolowałem tylko Kevina, Brucea Willisa, W krzywym zwierciadle, Ściąganego i inne klasyki gatunku :)
OdpowiedzUsuń:) na takie rzeczy się zerka, ale jakoś nigdy nie mam ochoty ani czasu by oglądać od początku do końca. A tu nagrane i na spokojnie około północy można zasiąść z herbatką...
OdpowiedzUsuń