niedziela, 2 grudnia 2012

Wallenrod - Marcin Wolski, czyli kto komu pluje w twarz, albo jak smakuje Polska wódka w niemieckiej butelce

Siedziałem i dumałem nad notką, ale jakoś mi dziś nie szło, a tu miła niespodzianka. Tomasz, który już kiedyś pisał tu na blogu o książce Lewandowskiego podesłał mi recenzję Wallenroda (zresztą pożyczonego ode mnie). Podrzucam więc Wam Jego recenzję i sam już ostrzę zęby na tą książkę. Dłużej nie będzie czekała na swoją kolej. Cała seria godna uwagi, a ja mimo, że skompletowałem już 7 tomów, to wszystkie czekają na stosach.   
R

Bardzo lubię literaturę proponowaną przez Marcina Wolskiego, od momentu, gdy przeczytałem „Agenta dołu”. Od tamtego czasu książki tego autora są dla mnie smacznym kąskiem. Są to posiłki dobrej, polskiej kuchni z dodatkiem ostrych przypraw, które serwowane z fantazją, dają czas satysfakcji i miłej zabawy naszym komórkom mózgowym. Tak było przy każdej lekturze tego autora, aż do chwili, gdy dostałem do rąk „Wallenroda”. Tu do sutego posiłku dostałem najlepszą polską wódkę na lepsze trawienie. To trawienie trwa jeszcze cały czas, acz zacznijmy od początku.
Narodowe Centrum Kultury rozpoczęło w ramach konkursu wydawanie serii ”Zwrotnice Czasu”, w którego ramach mieści się „Wallenrod”. Seria jest próbą ukazania naszej historii w nowy, fantastyczny sposób, w realiach alternatywnych opartych na faktach historycznych.  Pomysł już nie nowy, sprawdzony, acz nadal nie zużyty. Wspominając swoje pierwsze lektury tego typu, od razu przypomniała mi się książka Philipa. K. Dicka „Człowiek z wysokiego zamku”. Była to pozycja, która wywarła na mnie niesamowite wrażenie, do dziś stoi u mnie na półce w zaszczytnym miejscu. Mając zatem pozytywne nastawienie wobec Wolskiego, jak i tego typu fantastyki, do lektury zasiadłem jak do wystawnego obiadu.
W żaden sposób nie zamierzam tu zdradzać składników tej uczty, ani przepisów wpływających na moje nasycenie, pobudzających wyobraźnię, która uruchomiona, nie mogła się zatrzymać długo po lekturze. Całość tej „recenzji” to moje odczucia, mam nadzieję, że pomogą wam w podjęciu decyzji, czy zsiąść do stołu wyobraźni razem z autorem.

Wolski w swej powieści ukazuje zmodyfikowaną historię tuż przed wybuchem II Wojny Światowej, i nasz nie mały w niej udział. Tu następuje splunięcie w twarz i siarczysty policzek, dla tych, którym na myśl nie mogłaby przyjść możliwość takiej koalicji, jaką przedstawia nam autor: My, Polacy i Niemcy po jednej stronie. Wielu czytelników zapewne będzie sobie zadawało pytania, czy aby autor nie przesadził. Tak, to także jest zaleta tego dania, wolność kreacji świata w oparciu o znane fakty, tak by wzbudzić kontrowersje, połechtać szare komórki, doprowadzić do myślenia i nakarmić umysł na dłuższy czas.

Pierwszy, niezapomniany smak serwowany przez autora, to główna bohaterka, postać fikcyjna, acz z krwi i kości, doskonale nakreślona, pełna kobiecości i wszystkich związanych z nią aspektów, przyprawiona dość egzotycznie mieszanka czyniąca danie wyraźnym i ostatecznie zapalająca podniebienie. Bohaterka dotknięta przez brutalność świata, dojrzewa jako człowiek i kobieta, co pozwala jej dokonać jakże istotnego wyboru wpływającego na dalsze losy świata. Chcąc porównać kreację tej postaci do innych znanych mi, skłaniałbym się do połączenia dwóch sław: agenta J-23 i Maty Hari. Zatem mogę w pełni powiedzieć, że to danie szpiegowsko-fantastyczne, dzięki głównej bohaterce, ma prawdziwe oryginalny bukiet.
Kolejnymi smakami są występujące w książce postaci historyczne, które często żyją dłużej niż było im dane. Postaci tych jest bardzo dużo, poczynając od tych z pierwszego planu kart historii: Piłsudski, Hitler, Stalin, kończąc na tych ledwie wymienianych z nazwiska. Dzięki biogramom zamieszczonym na końcu książki możemy bez problemu zidentyfikować daną osobę, która występuje w powieści. Autor każdą z ważnych postaci wyśmienicie doprawił na swój własny sposób, ukazując zarówno ich mroczne wnętrze, strach, miłość do ojczyzny, narodu i fanatyzm. Nie pozbawił ich człowieczeństwa i realności wyborów, uwypuklił wady, obnażył szaleństwo i doprawił odniesieniami do naszej rzeczywistości. Jako że smaki zawsze się przenikają i tu zdarza się, że słowa wypowiedziane przez kogoś z naszej historii, autor wkłada w usta innej osoby, trafiają się też wypowiedzi, które wypowiedzieli współcześni nam politycy. Uruchamia to nasz umysł i zaczynamy sobie zadawać pytania: Czy ta postać, gdyby wtedy żyła, mogłaby powiedzieć coś takiego? Czy mogłaby podjąć takie a nie inne decyzje? Na koniec, autor budując niektóre z postaci uwalnia ich sferę seksualności. Poniekąd dla niektórych może się to stać afirmacją swobody seksualnej i propagowaniem pewnych postaw moralnych. Osobiście odbieram to, jako urealnienie i namacalność wykreowanego świata powieści, bez bajkowej fantazji i cukierkowości, byśmy łatwiej mogli odnieść go do naszej rzeczywistości pozbawionej kurtyny niesmaku. Przygotowując tło wydarzeń autor nie byłby sobą, gdyby nie poszedł jeszcze dalej, historyczne wydarzenia umieszcza w innym miejscu i otoczce, co smakoszom historii pozwala na doszukiwanie się faktów odpowiednio spreparowanych na potrzeby powieści. Wolski buduje też nowe tezy w oparciu o znane fakty, co jeszcze bardziej urealnia smak całości, a nam pozwala na barwniejsze poszukiwania prawdy w proponowanej fantazji smaków. 

Smakowitość głównego dania, czyli fabuła, w której Polska staje się przepysznym rozwiązaniem Sowieckiego i Niemieckiego problemu, okraszonym smakiem gorzałki, ba, rzekłbym domowej naleweczki na szpiegowskiej intrydze, nie pozwoliła mi na przerwy w posiłku. Za każdym rozdziałem chciałem więcej i nic dziwnego" z takiego dania autor może być dumny.  Nienasycony pochłaniałem strony, na których nie było przypieczonej zdradą koalicji „Trzech”, "Dziadek" dłużej żył, a Stalina pogoniły „Łosie”.  Skończyłem książkę o 3,00 w nocy i przez następną godzinę przy zapalonym świetle, smakowałem każdy zapamiętany fragment ponownie, rozwijając w wyobraźni wątki w inny sposób niż podał to do konsumpcji autor. Kręciło mi się w głowie. Tak, byłem na rauszu, bo z niesamowitym daniem wypiłem niezłą wódkę, taką, która podkreśla smak i nie czuje się jej przy kolejnych kieliszkach, wchodzi, grzeje wnętrze i uwalnia umysł. Abstynentom smak gorzałki zastąpią klimatyczne ilustracje, które zaostrzają apetyt czytającego. Cóż mogę rzec na koniec, dawno się tak nie nasyciłem i nie rozsmakowałem książką.
Zatem Smacznego.
Smok

3 komentarze:

  1. Czuję się zaproszona do uczty, ale tej bez wódki:) Będę szukać książki, bo recenzja (świetna!) trafiła mi do smaku, który mam ostatnio mocno przytępiony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to jeszcze dodam dla pobudzenia apetytu, że powieść została wznowiona w innym wydawnictwie (bo w tamtym były małe nakłady) i właśnie do zdobycia w księgarniach i to jednocześnie z kontynuacją, która została napisana na prośby czytelników

      Usuń
  2. Marcin Wolski to mój pisarz nr 1 :) Uwielbiam jego twórczość.

    OdpowiedzUsuń