sobota, 8 grudnia 2012

Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów - Ludwika Włodek, czyli niedosyt

Książka przeczytana szybko, ale pozostawiająca spory niedosyt. Ale może to dobrze? Zmobilizowała mnie, by troszkę przybliżyć sobie tę postać, by grzebać dalej i w biografiach i wrócić do twórczości tego autora (kto wie - pewnie jak uporam się ze stosami). A ponieważ w ramach DKK zaprosiliśmy autorkę na spotkanie autorskie mogliśmy też dowiedzieć się troszkę więcej o samym pomyśle na książkę, o tym jak powstawała. Wszyscy chyba spodziewaliśmy się sięgając po tę pozycję, że więcej w niej będzie samego Jarosława Iwaszkiewicza, czyli pradziadka autorki, jego twórczości, jego życia. Tymczasem w centrum tak naprawdę jest rodzina, Stawisko i choć małżeństwo Iwaszkiewiczów pojawia się na kartach książki często, nie dowiadujemy się zbyt wiele nowego o nich samych.
 

Dużo tu postaci, różnych gałęzi rodziny (zarówno Iwaszkiewiczów jak i Lilpopów, czyli rodziny jego żony Anny) i tylko wykresy na końcu czasami pomagają się w tym wszystkim nie pogubić. Sporo anegdot, ciekawostek i jak wspominałem - dotyczą one bardzo często nie samego Jarosława, czy jego żony, ale właśnie innych członków rodziny. Jak sama Ludwika Włodek wspomniała taki był też jej cel - dopóki żyją starsi członkowie rodziny dotrzeć do nich, zapisać ich wspomnienia i zebrać to jako pewnego rodzaju kronikę. Gdyby nie była wnuczką Iwaszkiewicza, pewnie nikt by się tym nie zainteresował, a tak na fali zainteresowania różnymi biografiami i dziennikami sławnych postaci, książka nie tylko zdobyła wydawcę, ale i zainteresowanie.
Napisane lekkim językiem, bez specjalnego silnie się na setki materiałów źródłowych. Czy znajdziemy tu jakieś nowe fakty i odkrycia? Pewnie nie, ale nowością może być zarysowanie szerszego tła rodzinnego, klimatu domu na (czy w?) Stawiskach. Przyjaciele, znajomi, rodzina, dzieci, różnego rodzaju spotkania, przyjęcia, pomoc w potrzebie - gdy to się wszystko zsumuje to przestaje dziwić, czemu Iwaszkiewicz stawał na głowie bratając się z władzą, by na to wszystko zarobić. Troszkę trywializuję, ale rzeczywiście z tej książki to co zostaje w głowie to przede wszystkim masa różnych niepowodzeń, kłopotów rodzinnych (np. rozwodów, nieszczęśliwych dzieci) w tej rodzinie i to, że Iwaszkiewicz na tym tle wraz z żoną byli jakąś oazą stabilności. A finansowo tak naprawdę wszystko było na jego głowie - nie tylko Stawisko, ale i cała masa ludzi.
Chwilami jest dość intymnie i boleśnie o sprawach trudnych, chwilami znowuż lekko i z sentymentem. To nie tylko reportaż zbierający różne wspomnienia, ale także dobrze zarysowane tło historyczne. Jest szczerze, bez specjalnego wybielania, ale też bez obrzydzania. Że mało? Cóż, trudno zadowolić wszystkich. Na pewno jednak czyta się to lepiej niż Radziwona.
W każdym razie narobiłem sobie smaku i grzebię dalej. Czytam Radziwona, w planach Romaniuk.    

2 komentarze:

  1. Mogę się podpisać oburącz pod tym co napisał Robert.
    I - szczerze mówiąc - po wczorajszym spotkaniu z Ludwiką Włodek przestałem się dziwić różnicom jakie występują między sposobem przekazu informacji zastosowanym przez nią, jak i przez innych autorów, chociaż większość z tych "innych" znam tylko z recenzji.
    Zasadnicza różnica między tą książką a innymi "z tej półki" polega na dużej części informacji z "pierwszej ręki". Od osób żyjących w opisywanych czasach (oczywiście nie mam tu na myśli podawanych faktów chociażby z XIX w.) Nie są one ujęte w sposób bardzo kronikarski czy encyklopedyczny ale zawierają w sobie pewnego ducha tamtej epoki, opis minionego czasu, częste umieszczanie wydarzeń rodzinnych na tle historii (II wojna światowa i in.). Pozwala to spojrzeć na codzienne problemy i radości rodziny Iwaszkiewiczów przez pryzmat życia rodzinnego.
    I faktycznie ta publikacja ma niewiele wspólnego z potocznie rozumianymi biografiami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Taką książkę musi się dobrze czytać.)

    OdpowiedzUsuń