wtorek, 18 stycznia 2011

Ostatnie kuszenie Chrystusa, czyli kontrowersje sprzed lat

Minęło 23 lata od premiery. Pamiętacie? Pod kinami w Polsce (i to były pokazy jedynie pojedyncze) pojawiły się po raz pierwszy pikiety. Sam widziałem go dopiero w pod koniec lat 90-tych. No i jak tu przegapić okazję gdy tv przypomina ten film? Byłem ciekaw, bo po tylu latach oprócz pewnej otoczki wokół, nie zostało we mnie prawie żadne konkretne wrażenie. Czy nadal jest "obrazoburczy"? Te emocje pojawiały się też wokół powieści na podstawie, której Scorsese nakręcił ten film (powieść Kazantzakisa) - przede wszystkim dlatego, że pokazuje ona Jezusa zmagającego się ze słabościami ludzkimi - wątpliwościami, pokusami, lękiem. Oglądamy drogę Jezusa - od człowieka, którego prześladują głosy w głowie, poprzez odkrycie swego powołania - najpierw do głoszenia miłości, potem do głoszenia słów o ogniu i toporze, przez cuda i nauczanie ze świadomością tego gdzie zdąża, aż po ukrzyżowanie i... no właśnie co? Strach? Poddanie się pokusie zwykłego życia? Ten fragment filmu chyba najbardziej bulwersuje - Jezus z 6 dzieci?
Jezus, który wierzy słowom anioła, że istnieje na ziemie tylko jedna kobieta i to nieważne jak ma na imię i jaką ma twarz? Jezus, który ściera się ze świętym Pawłem, dla którego ważniejsze są ludzkie pragnienia niż rzeczywistość? Gdybyśmy tylko na tym się skupili to trudno ten film potraktować jako religijny. Ale finał! Oto wszystko co oglądaliśmy widzimy w zupełnie innym świetle!
Potraktujmy ten film jako pewną wariację na temat pokazania Jezusa od strony ludzkiej natury - ludzkich uczuć i naszych słabości. Może o to właśnie autorom chodziło? Zbawiciel w filmie Scorsese to człowiek, który poszukuje, zadaje pytania, jest istotą z krwi i kości, ma słabości. I to właśnie ten człowiek musi zawierzyć Bogu, że plan jaki ma dla niego i dla ludzi ma sens. Czy to jest obrazoburcze? Dusza wszak Jezusa jest czysta, a to, że nie potrafi zawsze jasno odczytać woli, że ma obawy, nie jest powodem do zgorszenia, a raczej do refleksji nad naszą własną naturą. I nad tym, że Jezus przyjął tę naturę z całym dobrodziejstwem - nie był supermanem, który nigdy nie traci sił, zapału i pewności. Raczej przybliża nam to Jezusa niż od Niego oddala.  
W pamięci tym razem pozostają we mnie również kapitalne sceny (np kuszenia na pustyni), piękne obrazy i muzyka (Peter Gabriel) i specyficzna aura w jakiej pokazana jest Ziemia Święta - mnóstwo tu arabskich, koczowniczych klimatów, które bardzo odbiegają od stereotypowego obrazu Izraela. Może dziwić i drażnić  dobór aktorów - ze znanych Willem Dafoe (Jezus) i Harvey Keitel (Judasz), ale kiedy się trochę oswoimy - trzeba oddać, że role świetne. A kontrowersje? Każdy ma prawo do własne interpretacji i ocen, ale pod warunkiem, że nie robi tego bez obejrzenia tego o czym mowa.
trailer i muzyka

6 komentarzy:

  1. W tego typu filmach zwykle brakuje pokazania drogi, jaką prorok Jezus (pokój z nim) wybrał, żeby poprowadzić siebie i swoich ludzi do raju. Przekaz spłyca się do współczesnych wyborów moralnych (wątpliwość, refleksja, decyzja), które dryfują w stronę buddyjskiego samozbawienia a nie monoteistycznego dotrzymania przymierza pomiędzy stworzeniem i jego Panem. Droga Jezusa (pokój z nim) to droga wiernego, który dotrzymuje przymierza - często odprawia modlitwę, wybija pokłony przed swoim Panem, pości, daje jałmużnę i przestrzega nakazów i zakazów (sam o sobie mówi, że ma odnowić przymierze Ibrahima (pokój z nim) z Bogiem, odrzucając innowacje, które do religii dodali żydzi. Scorsese i inni artyści promują współczesny obraz religii, w którym miejsce praktyki religijnej zajęły dywagacje i rozterki, a Boga zastąpił własny umysł i wola (vide częste: "znany aktor wygrał z rakiem") przypasowując taki obraz do Jezusa (pokój z nim). Post to jakieś karykaturalne "nie jem mięsa w piątek", a modlitwa najlepiej taka, jak sobie kto wymyśli i się mu zachce. W ten sposób sprowadzają do piekła wiele osób, które porzuciły codzienne modlitwy, post, jałmużnę na rzecz intelektualnych zabaw, wierząc, że jest to lepsza droga do raju.
    Pozdrawiam z fundamentalnej strony...
    M.I.T.

    OdpowiedzUsuń
  2. ha! może i coś w tym jest co piszesz drogi M.I.T. Jezus dotrzymuje przymierza, a jednocześnie niesie nowe - dokonuje się więc pewna rewolucja czasem nieczytelna dla Jemu wspólczesnych (a i dla wielu nadal nieczytelna). Jednak nie do końca zgodzę się z aż tak krytycznymi slowami - pokazywanie modlitwy jako pewnego dialogu człowieka z jego wolną wolą (a wiec rownież wątpliwościami) z Bogiem jest wszak obecne i w Biblii, to ludzie przez wieki zastąpili to formułkami bo tak im było łatwiej... Zbyt często obecnie kombinujemy po swojemu (a ja myślę inaczej a Jezus żyjąc obecnie zrobiłby tak samo...) ale też często stajemy wobec pytań i wyzwań na które nie mamy odpowiedzi. Czy bardziej przybliża do tego by zrozumieć naszą relację z Bogiem i to czego dokonał dla nas Jezus - ogloszony kontrowersyjnym Scorsese czy też chwalony Gibson (aż dla porównania sam pewnie wrócę do Pasji)? Cierpienie, ciężar misji i ból widzimy i tu i tu. W obu filmach Jezus przyjmuje krzyż, ale w jednym widzimy Go bardziej człowiekiem i Bogiem, a w drugim? ciekawy temat na jakieś spotkanie w DKF z teologiem czy duchownym. To kiedy ruszamy w Piastowie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedna sprawa to film: niestety spłyca on trudną ale mądrą książkę Kazantzakisa; realizacyjnie też pozostawia sporo do życzenia. o co najlepszy, to tak jak piszesz - muzyka, Keitel i Defoe (w tej kolejności). Ale i tak nawet wyżej powieści Kazantzakisa stawiam arcydzieł Romana Brandstaettera "Jezus z Nazarethu".

    Druga sprawa - @M.I.T.
    Fundamentalnie się nie zgadzam.

    W tego typu filmach zwykle brakuje pokazania drogi, jaką prorok Jezus (pokój z nim) wybrał, żeby poprowadzić siebie i swoich ludzi do raju. Przekaz spłyca się do współczesnych wyborów moralnych (wątpliwość, refleksja, decyzja), które dryfują w stronę buddyjskiego samozbawienia a nie monoteistycznego dotrzymania przymierza pomiędzy stworzeniem i jego Panem.

    Z "tego typu filmów" (chociaż dobrze byłoby dookreślić o jaki typ chodzi...) zapoznaj się ze starą (1977) ale piękną produkcją Franco Zeffirelliego, myślę że Cię ona zadowoli w jakimś stopniu.

    Scorsese i inni artyści promują współczesny obraz religii, w którym miejsce praktyki religijnej zajęły dywagacje i rozterki, a Boga zastąpił własny umysł i wola (vide częste: "znany aktor wygrał z rakiem")

    Zarzucasz Scorsesemu i innym filmowcom przekaz "oświeceniowy" jak argument przytaczając tytuł z tabloidów? Poważnie?

    Post to jakieś karykaturalne "nie jem mięsa w piątek"

    No moment. Wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych w piątek jako formy postu nie wymyślili ateiści czy racjonaliści, tylko taką formę przyjął w swoim autorytecie i stosuje Kościół Katolicki jako taki. Jak również post ścisły w określone dni bądź okresy nie muszę chyba wymieniać).

    a modlitwa najlepiej taka, jak sobie kto wymyśli i się mu zachce.

    No i co z tego? Bóg, któremu nie podobała by się modlitwa nawet nieskładna ale szczera, musiałby być jakomś koszmarnym formalistą. Czy taką "autorską" modlitwą nie są przypadkiem Psalmy niejakiego Dawida?

    W ten sposób sprowadzają do piekła wiele osób, które porzuciły codzienne modlitwy, post, jałmużnę na rzecz intelektualnych zabaw, wierząc, że jest to lepsza droga do raju.

    Jedno nie wyklucza drugiego (pomijam ironię zwrotu "intelektualne zabawy"). Bóg dał nam wolną wolę i rozum oraz każdemu indywidualność także po to, bo każdy mógł Go szukać i znajdować w pewnym stopniu po swojemu. Wiara nie wyklucza zastanawiania się nad nią, jak również zwątpień i rozterek. Przykładów w Piśmie jest aż nadto, począwszy od "Jeśli to możliwe odsuń ode mnie ten kielich", aż po "Boże mój, czemuś mnie opuścił?". Nawet więcej - bezrefleksyjna koncentracja na samym tylko rytuale postu i modlitwy jest drogą moim zdaniem donikąd. Pod względem psycho-technicznym Koronki i Różańce nie różnią się od buddyjskich kołowrotków. A cała Biblia (a najsilniej widać to chyba w Listach) zrodziła się z z wiary połączonej z myśleniem, a nie samego klepania pacierzy.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kazantzakisa jeszcze nie czytałem więc nie mam porównania, Brandstaettera uwielbiam - ciekawe czy komuś by się udało przenieść tę magię na ekran. Z tym co napisałeś komentując trochę wpis M.I.T. nie chcę za bardzo dyskutować, pamiętaj jednak, że nie każdy patrzy z punktu widzenia chrześcijaństwa, a wiec Biblia i historia Kościoła nie musi być przekonywującym argumentem...

      Usuń
    2. nie każdy patrzy z punktu widzenia chrześcijaństwa

      Masz rację, moje przeoczenie, przez które moja wypowiedź zdecydowanie chyba celu, ale mam nadzieję, że nikogo nie obraża. Czy się mylę i powinienem ją usunąć (pytam poważnie)?

      Usuń
    3. Nikogo nie obraża, spokojnie, a może Marcin kiedyś tu jeszcze zajrzy i zechce odpowiedzieć (tak się składa, że wiem kto się kryje pod tym nickiem)... Dzięki za komentarz, zawsze cieszę się gdy starsze notki są zauważane.

      Usuń