piątek, 28 stycznia 2011

Jack, jakiego nie znacie, czyli kino zaangażowane

Nie od dziś wiadomo, że film - obojętnie kinowy czy telewizyjny jest świetnym narzędziem by wpływać na nasze opinie, przekonania i poglądy. Mamy jakąś kontrowersyjną sprawę lub postać? Chcemy coś pokazać w złym lub dobrym świetle? Dobry scenariusz, sprawny reżyser (w tym przypadku Barry Levison), dobrzy aktorzy i mamy nie tylko materiał na debatę publiczną, ale poprzez wymowę filmu od razu stawiamy sprawę trochę w innym świetle. Świetnym dowodem na to jest ta produkcja HBO. Jack, jakiego nie znacie to biografia kontrowersyjnego amerykańskiego lekarza, dr Jacka Kevorkiana, który od lat 80-tych publicznie opowiadał się za prawem do śmierci dla nieuleczalnych pacjentów, będąc osobiście odpowiedzialnym za ponad 130 tzw. samobójstw wspomaganych oraz jak pokazuje film przynajmniej jedną śmierć wykonaną własnymi rękoma. Obraz świetnie zrobiony i wstrząsający. Nie mogę przestać o nim myśleć.
Ale też ewidentnie mimo tego, że pojawiają się w nim głosy obu stron sporu - i tych, którzy nazywają to morderstwem i tych którzy tak jak Jack nazywają to "procedurą medyczną" film moim zdaniem ma dość jednostronną wymowę. Po pierwsze celem było uczłowieczyć postać (świetny Al Pacino) która nazywana jest "dr śmierć" - widzimy tu skromnego (bo oczywiście wszystko robi nie biorąc za to ani grosza), troszkę dziwacznego staruszka, który ma zwyczajne życie, hobby, coraz bardziej samotnego bo przyjaciele (m.in. dobra rola Susan Sarandon) i rodzina powoli odchodzą. Po drugie - film w swoich najbardziej emocjonujących momentach skupia się na pacjentach i ich decyzjach, oraz na procesach sądowych prowadzonych zdaniem Kevorkiana w obronie praw pacjentów do umierania. Naszą uwagę przykuwa się by podkreślić oto dzieje się coś ważnego co masz przemyśleć - cierpienie i ulga. Po co pokazywać chęć życia, wątpliwości (tu ich nikt nie ma), cierpienie po odejściu kogoś bliskiego. Wzywanie na świadków rodzin pacjentów, odtwarzanie nagrywanych próśb pacjentów o zakończenie męki i wyroki uniewinniające w sprawach o wspomaganie samobójstwa dla naszego bohatera to mało. W imię miłosierdzia, niesienia ulgi, prawa do wolności i własnej decyzji jednostki postanawia samodzielnie wstrzyknąć truciznę po to by stanąć przed sądem i walczyć o legalizację eutanazji.
Mam nieodparte wrażenie, że film jest ewidentnie skonstruowany tak abyśmy "zrozumieli" i przyjęli za naturalny punkt widzenia dr. Kevorkiana - pokazywanie oskarżycieli powierzchownie (i bez tej głębi psychologicznej) i trochę jako śmiesznych, zacofanych fanatyków, pokazanie ostatniego procesu jako przegranego tylko przez to, że zabrakło obronie dobrego adwokata, a sędzia i oskarżenie wykorzystali kruczki prawne by doprowadzić do skazania... No jak nic męczennik sprawy - biedny, schorowany staruszek, którego misję i prawdziwą mądrość doceni historia (może jeszcze parę takich filmów i dokona się to za tego pokolenia - sic!).
Miało być o flimie, a robi się z tego subiektywny felieton. Ale ten film też taki jest - wbrew pozorom jego wymowa jest jednoznaczna. Dobrze, że zmusza do stawiania pytań, ale szkoda, że podsuwa też kierunek w jakim mamy szukać odpowiedzi. Jak radzić sobie z cierpieniem, które dotyka nas czy naszych bliskich? Czy chwile zwątpienia mamy traktować jako wyraz ostatecznej woli i decyzji jednostki? Jaka jest rola w tym wszystkim osób trzecich - rodziny ale też lekarza? Czy zrozumienie i akceptacja tego, że ktoś podjął taką decyzję jest równoznaczna z tym, że mamy jej w tym pomagać, umożliwiać? Kto ma podejmować decyzję o tym kiedy skończyć czyjeś życie? Co z uczuciami tych, którzy zostają - po jakimś czasie? Przecież nie cierpi się tylko wtedy gdy ktoś odchodzi długo i w bólu. Czy pogodzenie się z czyimś odejściem i pomaganie w tym jest tym samym? Czy to ma mniej nas boleć?   
Dużo tych pytań. Dużo emocji. Każdy z nas sam sobie musi z nimi poradzić i pewnie sam podejmie decyzję o tym czy chce oglądać ten film i czy oceni go jako obiektywny.
ps. zapomniałem jeszcze trailer
możesz zobaczyć także inne filmy reżysera: Infiltracja lub Ostatnie kuszenie Chrystusa
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz