niedziela, 21 grudnia 2025

James - Percival Everett, czyli spisz naszą prawidziwą historię

Powieść Everetta Percivala w zaskakujący sposób łączy ducha powieści przygodowej, z postkolonialnym spojrzeniem zarówno na oryginalną opowieść Marka Twaina, jak i na to w jaki sposób ją interpretowano, odczytywano. Wyobraźmy sobie gdyby u nas historię Jasia i Nell opowiedziano z punktu widzenie Kalego i Mei. 
Cała awantura o wierszyk Tuwima i bagatelizowanie "problemu" pokazywania Afroamerykanów jako ludzi mniej inteligentnych, takich których możemy wiele nauczyć i traktować trochę jak nierozgarnięte dzieci, nagle staje nam przed oczami wyraźnie i robi się nam głupio. Przecież w młodości bawiły nas te przygody Hucka Finna i Jima, wzruszało to że się przyjaźnili, wciąż jednak nie dało się w tamtych czasach powiedzieć wprost: to nie jest twoja wielkoduszność że uznasz nas za równych. Wielu białych wciąż tak to właśnie postrzegało, choć odwoływali się do równości, w głębi czuli się jednak tymi, którzy są lepsi i to oni łaskawie obdarzają wolnością.  

W Jamesie ta zmiana perspektywy - by to były niewolnik był narratorem, opiekunem, nauczycielem, może zaskakiwać, wydobywa jednak to co być może w tej historii jest najważniejsze. Uprzedzenia to nie tylko fizyczna przemoc, jawne okazywanie wyższości, ale mentalne schematy, które przekazuje się z pokolenia na pokolenie. 



Czytamy więc kolejne sceny akcji, czasem dramatyczne, czasem zabawne, w duchu jednak zastanawiamy się jak to myślenie zmienić. To nie jest przecież kwestia jedynie tego, że James w tajemnicy czytywał książki w domu sędziego, że ma wiedzę, że potrafi pisać, wiele rzeczy rozumie lepiej niż chłopiec, który wciąż jest tym wszystkim zaskakiwany. Tu każdy, nawet najmniejszy sygnał, że ktoś o innym kolorze skóry mógłby zasugerować że coś wie bez tłumaczenia, że nie potrzebuje pomocy białych, traktowane jest jak wielki grzech i przestępstwo. Niewolnictwo to stan mentalny, w którym chcą utrzymać Amerykanie południa wszystkich, którzy ich zdaniem na to zasługują - mają być pokorni, posłuszni, nigdy nie odzywać się bez polecenia, nie skarżyć się i być wdzięcznymi za najmniejszą okazaną łaskę, choćby był to kawałek chleba albo dzień bez bata.  

Sprzedać człowieka, choć przed chwilą go spotkałeś i wiesz, że należy do kogoś zupełnie innego - jakie to przewrotne i okrutne. 


Wolność Jamesa, która początkowo nie mieści mu się w głowie, a wolność Hucka, który po prostu ucieka przed przemocowym ojcem, to jakby dwie zupełnie inne rzeczy. A jednak nagle te pragnienia łączą się w coś wspólnego, w doświadczenie z którego rodzi się prawdziwa więź. 

To co ciekawe to jednak nie tylko sama akcja. Ta zmiana zachodząca w bohaterze to przecież również zmiana języka, zaprzestanie udawania głupszego niż się jest (fantastycznie uchwycone ćwiczenie tego języka z dziećmi). W tłumaczeniu Kai Gucio również fajnie się udało to uchwycić. Ta początkowa gra przed całym światem, w snach dyskutowanie z Wolterem, Rousseau i Lockiem, a poniżanie się za dnia, są niczym kajdany, które sam sobie zakładasz, godząc się z tym że tak ma właśnie być. 


Może stąd ta determinacja, pielęgnowane marzenie, by nie tylko samemu poczuć się wolnym, ale ofiarować to również swojej rodzinie. A dla marzenia wiele można znieść, bo cierpienie jedynie zwiększa wściekłość i sprzeciw, że dotąd wszyscy się na to godzą...

W tej powieści, na pozór lekkiej, chwilami zabawnej, jest coś więcej, nad czym warto się zatrzymać. To nie tylko satyra, retelling Twaina, ale pytanie jak opowiadać o trudnych doświadczeniach, o tożsamości by zostać zrozumianym - czy jedynym sposobem jest podkreślanie własnej odrębności, nawet na poziomie języka, czy też lepiej szukać płaszczyzny którą niejako narzuciła kultura oprawców i najeźdźców. To co wybrzmiało w American Fiction (pisałem o nim tu) powraca w trochę inny sposób. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz