Chłopi okazali się przebojem kinowym jeszcze większym niż poprzedni film tych samych twórców, czyli Vincenta. Pewnie nominacja do Oscara pomogła, może dodatkowo zadział jakiś sentyment no i klasy szkolne pognały przed ekrany. Nic tylko się cieszyć, choć nie wiem czy na dłuższą metę pomoże to małym i średnim kinom, gdy ludzie wolą siedzieć przed telewizorami.
To jeden z tych obrazów, który na pewno na dużym ekranie robi większe wrażenie, bo wtedy cała jego malarskość w połączeniu z muzyką przeżywa się najmocniej. Dorota i Hugh Welchmanowie korzystają z prozy Reymonta, ale oczywiście wykorzystują to co odbierane jest jako zbliżone tematyką, czyli choćby malarstwo Chełmońskiego, Ruszczyca, Wyczółkowskiego. I nie wiadomo co ciekawsze - kadry robione techniką podobną jak w Vincencie czyli gdzie prawie możesz wskazać konkretne pociągnięcia pędzla i płynięcie obrazu, czy jednak zejście na narrację zgodną z treścią powieści. Czuje się tą różnicę. I wcale się nie dziwię, że Tomasz Raczek oskarżał twórców o animację komputerową. Nawet jeżeli prawdą jest to o czym oni zapewniają - że to ta sama technika, czyli zdjęcia malowanych ręcznie obrazów i potem techniką poklatkową zrobiony z nich film, to wszelkie sceny aktorskie, zbliżenia są aż nazbyt realistyczne, prawie sztuczne i ten zachwyt malarskością przeradza się chwilami w podejrzenie obróbki cyfrowej.
Spytacie a jaka to różnica? Ano jest, bo animacji cyfrowych mamy już całą masę i czasem na genialnym poziomie, a tu właśnie było coś nowego, świeżego. I nawet te chwilami niedoskonałe, nawiązujące do impresjonistów kadry pokazujące przyrodę, zmieniające się pory roku, z jedynie cieniami ludzkich postaci wydają się w tym świetle ciekawsze niż prawie idealne rysy bohaterów filmu. Postawiono na aktorów już znanych (a przynajmniej część), więc to też trochę uwiera, bo chyba byśmy woleli by w malarskiej wizji pozostawiono nam jakiś element na nowe wyobrażenia. To jednak trochę coś innego niż kino kostiumowe, gdy aktor nawet rozpoznany, czasem jednak zaskakuje nas pozytywnie swoją rolą. Tu wychodzi to dziwnie i dlatego chyba ciekawie wypadają moim zdaniem twarze mniej znane, jak choćby Jagda (Kamila Urzędowska) i Antek (Robert Gulaczyk). No, może jeszcze Sonia Mietielica w roli Hanki, czyli żony Antka.
Moglibyście powiedzieć - realizm pomaga pokazać emocje, mimo wszystko jednak przejścia pomiędzy tym co malarskie to prawie idealnego wizerunku jak ze zdjęcia, trochę mnie uwierało. Jest tu dużo piękna i poprzez zbliżenia, przestrzeń na oddech, muzykę (brawa Łukasz Rostkowski), nie zagadywanie wszystkiego dialogami, udało się wpleść w klasyczną historię trójkąta miłosnego coś więcej. Pojawia się nie tylko namiętność czy też posłuszeństwo wobec starszych, ale i prawdziwa bezradność, gorycz, rozpacz. I bynajmniej te spowolnienia w narracji nie przeszkadzają ani nie nudzą.
Udało się uchwycić jedynie fragment tego co w powieści Reymonta było najważniejsze, zarówno w tle, jak i w fabule, czyli zostało wymuszone małżeństwo ze starszym mężczyzną, do którego się nic nie czuje oraz konflikt jednostki, która nie bardzo chce być jak inni ze społecznością, która coraz bardziej się na nią burzy. Uproszczona i uwspółcześniona wersja Chłopów. Ale czy w filmie, który ma być zrozumiały dla widza na całym świecie, co jest ambicją twórców, można było opowiedzieć jeszcze więcej? Ciut może przeszkadzać znającym powieści i poprzednią ekranizację, że Jagna w nowej wersji zaskakuje trochę swoją bezwolnością, poddaniem się biegowi zdarzeń. Czy to źle? Oceńcie sami. W świetle me too i współczesnej narracji o prawach kobiet, ta historia ma w sobie jeszcze więcej cierpienia.
Na pewno film, który warto zobaczyć. Efektowny. Czy zapamiętamy go na dłużej czas pokaże.
Na pewno warto podkreślić iż jest piękny, pełen barw, muzyki, które się chłonie w zachwycie. I tym się cieszmy. Mamy powód do dumy, że kawałek naszej kultury, historii, idzie w świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz