Druga część relacji z festiwalu Wiosna Filmów (będzie jeszcze jedna) i kolejne 3 filmy. Ta edycja okazała się dla mnie wyjątkowo udana - choć nie udało się zobaczyć oczywiście wszystkiego, to praktycznie każdy z obejrzanych był świetnym wyborem. Część z nich jeszcze czeka na swoją premierę polską, jeżeli Was zainteresują, wypatrujcie ich w kinach studyjnych.
Foucoammare. Ogień na morzu.
Nie wiem czego się spodziewałem po filmie, wokół którego w Berlinie było tyle szumu. Dokumentu, który by pokazywał w jakiś nowy sposób problem imigrantów ciągnących przez Morze Śródziemne do Europy? Po "Rzymskiej aureoli" (pisałem o niej tu) powinienem pamiętać, że Gianfranco Rosi robi filmy, w których temat jest trochę ukryty, że bardziej interesują go ludzie, którzy są z nim jakoś związani, żyją tuż obok. O nich opowiada, nie wypytując, ale przyglądając się ich funkcjonowaniu.
I tu jest podobnie - mieszkańcy włoskiej wyspy Lampedusy gotują, jedzą, robią audycje radiowe, strzelają z procy do ptaków, łowią ryby. Obok nich dzieją się potworne dramaty, ale tylko część z nich (np. lekarz) zdaje sobie sprawę z tego jak one wyglądają. Wyławianie ludzi z morza, wynoszenie poduszonych ciał spod pokładów łodzi, na które wchodzi zamiast kilkudziesięciu, nawet kilkaset osób. Afrykańscy uchodźcy są tu anonimowymi twarzami, być może dziwią się nawet czemu przygląda się im kamera. Dużo więcej miejsca poświęca się mieszkańcom wyspy. To dziwi, ale z drugiej strony jest bardzo symptomatyczne - widzimy w nich siebie z naszymi małymi sprawami, poukładanym życiem. A tuż obok wzbierają się fale ogromnego tsunami, którego nie rozumiemy, nie jesteśmy na nie przygotowani i obojętnie jak byśmy wysokich murów nie stawiali, ono i tak do nas dotrze. Musimy się z nim zmierzyć, być na nie przygotowani.
Co roku 150 tys. ludzi z Afryki ląduje na tej malutkiej wyspie. Te liczby i obrazy (szczególnie końcowe) naprawdę robią wrażenie.
Mając 17 lat
Francuski dramat zapowiadał się bardzo interesująco - dwóch nastolatków, którzy ewidentnie siebie nawzajem nie trawią, a potem zostają przez los skazani na to by mieszkać razem. Tyle ich różni. Jeden to trochę typ maminsynka, intelektualista, mający wszystko czego dusza zapragnie i w dodatku dobry kontakt z rodzicami. Drugi - adoptowany przez ubogich rolników, zanim pójdzie do szkoły haruje przy gospodarstwie, a potem musi gnać przez góry i las, żeby zdążyć na szkolny autobus. Twórcy nie sugerują co jest głównym powodem iskrzenia i wybuchu przemocy - raczej nie kolor skóry, a raczej jakaś charakterologiczna niechęć, może zazdrość i szczypta rywalizacji. W którymś momencie padają ważne słowa: nie chcę, żeby widzieli mnie z tobą. Czyżby chodziło więc o jakąś zniewieściałość w gestach i łatkę geja, którą przyczepili koledzy w szkole?
Buzowanie emocji i hormonów. I chyba nie ma co pisać zbyt wiele, żeby nie zaspoilerować. Trochę jak dla mnie mało wiarygodne różne decyzje i przemiany bohaterów, mimo wszystko oglądałem jednak z ciekawością. Młodzi aktorzy dobrze pokazują tą niepewność siebie, ten brak kontroli, wybuchowość, próby narzucania sobie jakichś "kar", sprawdzanie siebie. Taki wiek...
Koniec raczej mnie rozczarował, ale niech tam.
Fukushima, moja miłość
O ile przy poprzednim filmie zwiastun obiecywał sporo, to na kolejny film szedłem trochę "w ciemno" i nawet przypadkowo. Początek był na tyle dziwny, że nawet ktoś wyszedł z sali. Ale powiem szczerze: właśnie takie obrazy uwielbiam. Piękne zdjęcia, wysmakowany styl, ale i sama historia ma w sobie coś bardzo interesującego.
Młoda Niemka, trochę porozwalana psychicznie po zakończeniu związku, postanawia jechać do Fukushimy jako wolontariuszka - jako mim będzie bawić staruszków, którzy stracili swoje domy i mieszkają w ośrodku tymczasowym. Kompletnie nie rozumie uczuć tych ludzi, ich mentalności, jest pełna pretensji do całego świata, ale jednak spotka na swojej drodze kogoś, kto wyciągnie ją z jej skorupy.
Mamy tak naprawdę kilka ciekawych elementów w tym filmie - najbardziej poruszający to niesamowite zdjęcia opustoszałej "strefy zero" - po trzęsieniu ziemi, tsunami i awarii elektrowni atomowej, mieszkańców stąd wysiedlono, choć starzy ludzie wcale nie mogą się z tym pogodzić. Druga rzecz to historia głównej bohaterki - przemiana jak w niej się dokonuje. I wreszcie, chwilami prawie komediowe zderzenia kultur, różnych tradycji i sposobów myślenia. Czy można się zaprzyjaźnić bez znajomości języka? Okazuje się, że tak.
Naprawdę ciekawe kino - czarno białe zdjęcia, powolne tempo akcji, ale jest w tej historii coś wyjątkowego.
Mimo wszystko, obejrzałabym "Mając 17 lat".
OdpowiedzUsuńależ naprawdę zachęcam - moje marudzenie może wynikać z nastroju, kązdy może inaczej to odebrać. Dla mnie po prostu o ile wątek homoseksualny był do przewidzenia, to prowadzenie tej historii w końcówce wydało się naciągane i mało ciekawe
Usuń