Sól ziemi niestety jest już chyba nie do zobaczenia w kinach - może na dvd uda się Wam upolować, a szkoda, bo to dzieło wyjątkowe. Dokument nakręcony przez Wima Wendersa o twórczości i życiu legendarnego brazylijskiego fotografa Sebastiao Salgado to nie tylko opowieść o pasji, o ciekawym życiu, o tym jak można próbować wpływać, choćby małymi kroczkami na losy świata, wygląd naszej planety. Dla mnie to było przede wszystkim cholernie intensywne (i wstrząsające) doświadczenie tego jak wiele można opowiedzieć jednym zdjęciem. Nie przypadkowo tematami jego prac najczęściej są ludzie. Ich los. Tragedia. Trud. Okruchy szczęścia. Cały czas wpatrując się w te fotografie, myślałem też o pracach korespondentów wojennych, o których ostatnimi czasy trochę czytałem. Salgado mam wrażenie, że nie próbuje jednak za wszelką cenę szokować, wstrząsnąć (tak jak oni), nie szuka w planie emocji. On szuka godności. Stara się pokazać za każdym razem człowieka. Jego nadzieję. Nawet jeżeli jest bardzo nikła.
Gdy zestawi się to z jego ostatnim cyklem, nad którym pracował - Genesis, czyli pokazaniem miejsc na ziemi, które wciąć wyglądają tak samo jak tysiące lat temu, ta nadzieja brzmi równie mocno. I oby to nie był jedynie osamotniony głos, którego nikt nie chce słuchać.
Prawie 120 minut obcowania z ciekawym, mądrym, wrażliwym człowiekiem. I jego zdjęciami, które ożywają przed nami na dużym ekranie. Niesamowity film.
"Wszyscy albo nikt" skojarzył mi się z naszymi produkcjami takimi jak "Obywatel", czy "Człowiek z..." - to trochę bardziej komediowe podejście do opowiadania o dramatycznych wydarzeniach z historii. Ale wiecie co? O ile u nas to zwykle idzie w stronę wyszydzania, obśmiania autorytetów, jedzie się na uproszczeniach i najgłupszych dowcipach (cholera napiszę jeszcze wkrótce o "Obywatelu", bo niektóre sceny mnie wkurzyły), a bohater jest prostaczkiem, cwaniakiem w stylu Dyzmy albo zwykłym głupkiem, to mam wrażenie, że Francuzom udało się zrobić coś z ogromną sympatią do bohaterów, zachowując równowagę między powagą i humorem.
Może i chwilami tu też ton jest lżejszy niż byśmy się tego spodziewali, ale po chwili jednak wraca do nas jakaś scena, która sprowadza na ziemię. A wszystko jest podobno oparte na prawdziwym życiorysie Hibata Tabiba - irańskiego opozycjonisty, który musiał uciekać wraz z rodziną do Francji. To historia nie tyle bojownika, polityka, ale po prostu człowieka, który ma ideały i próbuje przekonać ludzi w swoim otoczeniu, że można je wcielać. W Iranie mu się nie udało. A we Francji? Zobaczcie sami.
Lekkie w tonie, przyjemne, ale jak dla mnie trochę zbyt przesłodzone. Najlepsze - scenki domowe! Facet, który boi się bardziej swojej żony niż szacha :)
Ciekawostka - w roli głównego bohatera występuje jego prawdziwy syn, obecnie znany we Francji komik.
Skąd ten bunt? Nihilizm? Na czym budowana jest ta dziwna społeczność młodych? Na nudzie? Można by tak właśnie pomyśleć... No i jeszcze ten romans - w wykonaniu tych aktorów, niczym rodem z sagi "Zmierzch"... Ech, szkoda, że zabrakło pomysłu, żeby powstało coś bardziej na kształt "Pikniku pod wiszącą skałą". Zwłaszcza, że klimat dużej części filmu, zdjęcia, dawały na to nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz