wtorek, 14 stycznia 2014

Pierwszoklasista, czyli zróbmy sobie bohatera

Amerykanie uwielbiają kręcić (i oglądać) historie z życia wzięte. Oczywiście najlepiej gdy rzecz dotyczy jakiegoś zwykłego człowieka, który zdobywa się na bohaterstwo, zostaje milionerem, przeżywa tragedię, ale wychodzi z niej silniejszy, albo jeszcze lepiej: po stracie bliskich zaczyna pomagać innym. Podobnych filmów jest już sporo, a w poszukiwaniu takich historii zdaje się, że producenci jeżdżą już po całym świecie. Tym razem trafili do Kenii.
Robię taki wstęp nie po to by jakoś odżegnać się od takich wzruszających filmów, od wartości i przesłania (zwykle bardzo budującego) jakie niosą. Zastanawia mnie tylko za każdym razem ile w tej historii pozmieniano, ile przemilczano lub wygładzono, by stała się ciekawsza. Po takim dopieszczeniu wystarczy zarzucić wabik np. najstarszy pierwszoklasista na świecie, porywająca historia o walce o godność, hart ducha wygrywa z biurokracją i przeciwnościami...   



Bohaterem filmu jest autentyczna postać - 84-letni weteran walki o niepodległość Kenii Kimani N'gan'ga Maruge (Oliver Litondo) mieszka w dość skromnych warunkach w niewielkiej wsi. W swym życiu wiele wycierpiał - Anglicy zabili mu rodzinę, torturowali go i więzili przez wiele lat, ponieważ nie chciał zrezygnować z przyrzeczenia walki o wolność z okupantem. Nie chwali się tym,  w swoim otoczeniu też nie jest uznawany za godnego szacunku (ten wątek wydał mi się równie ciekawy co cała jego edukacja, ale o tym za chwilę), dostał niby jakiś list z kancelarii prezydenta, ale nawet nie potrafi go przeczytać. I tak zaczyna się ta historia. Gdy prezydent ogłasza szansę na edukację dla każdego, staruszek drepcze do szkoły i zgłasza gotowość nauki razem z dziećmi. Oczywiście jest z tym spory problem - jak tu posadzić w jednej klasie z maluszkami takiego dziadka, w dodatku gdy na nic nie starcza pieniędzy, więc dzieci siedzą po pięcioro w jednej ławce?
Upór Kimani wkurza jego sąsiadów i zaczyna się długa wojna podjazdowa by staruszka odwieźć od jego zamierzeń. Jego plemię Mau Mau było jedną z nielicznych grup w kraju, które podjęło walkę zbrojną, ale teraz zamiast pamiętać o ich zasługach, ci którzy woleli siedzieć cicho lub kolaborować z Anglikami, teraz najchętniej by szybko zapomnieli, że ktoś miał więcej odwagi. Lepiej stwierdzać, że to "cholerni buntownicy", że "ich upór przynosił tylko zaostrzenie represji" itd. I to samo staruszek słyszy również na temat swojej decyzji. Po co się uczy? Przecież tylko powoduje kłopoty i zamieszanie. Politycy chętnie wykorzystują jego twarz i imię do propagowania swoich haseł o powszechnej edukacji, ale nikt go nie bierze tak naprawdę na serio. Wsparcie dostaje jedynie od dyrektorki szkoły, która z tego powodu ma spore problemy.   
Ale domyślacie się jak to się kończy? Nie wystarczyło zagrać emocjonalnie na widzach i doprowadzić do odczytania listu, musiał być jeszcze ciąg dalszy, czyli sława i nawet wystąpienie w ONZ.
Symbol. Przykład. Pytanie czy tego właśnie chciał i oczekiwał? I co by powiedział o zmianach jakie naniesiono w filmie. Tu jest pokazany samotny, a Anglicy zabili mu żonę i dzieci, by widz mu bardziej współczuł (w rzeczywistości doczekał się nawet wnuków i miał sporą rodzinę, bo nie cała zginęła), powodem decyzji o nauce jest chęć przeczytania listu od prezydenta (którym kończy się film), a nie jak w rzeczywistości - chęć czytania samodzielnie Pisma Świętego... Po co takie zmiany i dlaczego wtedy wciąż nazywamy to filmem opowiadającym prawdziwą historię, skoro robi się to w sposób wybiórczy wycinając to co nam "nie gra", albo dopisując coś co naszym zdaniem ubarwi historię?
Bez rewelacji, ale temat sam w sobie całkiem ciekawy.    

*************************
Dziś dotarła do mnie informacja, że od piątku Agora rozpoczyna kolejną serię audiobooków z serii Mistrzowie Słowa. Sami zobaczcie jakich tytułów i jakich nazwisk tym razem się spodziewać. Kto zetknął się z tą serią ten wie, że warto sięgać po to wydawnictwo.
A ja właśnie skończyłem słuchać Wołanie kukułki oraz zeszyty 3 i 4 Żywych trupów (o pierwszych dwóch pisałem tu). I właśnie się zastanawiam czego by tu zacząć słuchać w drodze do pracy. Czekać do piątku na płytkę z Hemingwayem, czy wcześniej coś zarzucić? Kuszą już od jakiegoś czasu Nesbo i "uleżany" już Drwal Witkowskiego. Co tu wybrać? 

Aha i jeszcze małe przypomnienie: Andrzej Pilipiuk w 12 odsłonach, czyli zbiór opowiadań Rzeźnik drzew jest u mnie do zdobycia. Tak niewiele trzeba włożyć wysiłku. Sprawdźcie tu. 

2 komentarze:

  1. Szkoda, że czytałam już "Pod Mocnym Aniołem", bo bym chętnie sięgnęła po audiobooka z tej serii. Inne jakoś mnie nie kuszą. W poprzedniej edycji było więcej ciekawych dla mnie książek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam sie z teza,ze zestaw nie porywa.Dla mnie dopiero bedzie cos w kwietniu-:"Opowiadania odeskie".Ale czy lektor sobie poradzi?

    OdpowiedzUsuń