wtorek, 20 września 2011

Igraszki z diabłem, czyli zabawa z Teatrem Telewizji

Niegdyś Teatr Telewizji był poniedziałkowym przysmakiem dla wielu tysięcy widzów. Niestety, ostatnio z tego cyklu pozostała w publicznej tv tylko nazwa i niszowe spektakle z dawnych lat, często nadawane w późnych godzinach wieczornych. Kiedyś gromadziły wokół telewizorów liczne rzesze fanów, aktualnie nieregularne spektakle sprawiły, że ich znaczna część "odpłynęła" ku rozrywce oferowanej przez inne kanały.Czy powrócą? Miejmy nadzieję, że tak. Ostatnie tygodnie skłaniają do ryzykownego stwierdzenia, że Teatr Telewizji odzyskuje swoją stałą pozycję w poniedziałkowej ramówce. Czy na dłużej? Zobaczymy.

Igraszki z diabłem to znakomity spektakl z 1979 r. oparty na sztuce czeskiego dramaturga Jana Drdy napisanej w okresie II wojny światowej (I wyd. czeskie - 1946, w Polsce - 1949).
Jego reżyserem był Tadeusz Lis. Wcześniej twórca takich spektakli jak chociażby "Jubileusz" wg D. Storey'a, "Urodziny" (J. Whiting), czy "Piknik" (L. Smoček).
Muszę przyznać, że Igraszki z diabłem są jednym z przedstawień, które utkwiło w mojej pamięci od pierwszego ukazania się na ekranie w 1980 roku i pomimo swych "nastu" wówczas lat, obejrzałem je z dużą chęcią, chociaż gdybym powiedział, że już wtedy byłem fanem teatru, to nie byłaby to szczera prawda. Jeżeli jednak zdarzało się, że nie uszła mojej uwadze jakaś powtórka tej sztuki, oglądałem ją ponownie, z równie ogromną przyjemnością jak za pierwszym razem.
Myślę, że niemałą zasługę tej fascynacji mogę przypisać obsadzie aktorskiej, jaka wzięła w niej udział. I dotyczy to nie tylko ról wiodących (bo uważam, że każdą z występujących postaci można uznać za "główną" - nawet łowczego granego przez Andrzeja Federowicza, który na ekranie ukazał się tylko w jednym dialogu ze scholastykiem - Wojciechem Pokorą podczas polowania na zwierzynę dla zapełnienia królewskich stołów podczas weseliska królewny Disperandy - Barbary Wrzesińskiej), ale nawet "podrzędnych" diabłów piekielnych, w których role wcielili się odpowiednio: Jan Jurewicz, Janusz Rewiński czy Maciej Szary.
Marcin Kabat (Marian Kociniak) ogrywając w mariasza drugorzędnych diabłów straszących w Czarcim Młynie (Janusz Gajos, Jan Prochyra) staje oko w oko (dosłownie i w przenośni) z dr Solfernusem (Jerzy Kamas), który ogrywając go właśnie w 'oko', staje się właścicielem jego kabata, a tak naprawdę - spoczywających w kieszeni dwóch cyrografów na dusze, podpisanych przez królewnę i jej służącą Kasię (Magdalenę Zawadzką), których wcześniej do tych czynów zachęcił diabeł Lucjusz w osobie Marka Kondrata. W zamian mają otrzymać kandydatów na mężów wedle ustalonych przez siebie kryteriów.
Dragon Kabat nie otrzymawszy wcześniej pomocy od scholastyka, postanawia dotrzeć do otchłani piekielnych i stamtąd wydrzeć utracone podstępnie cyrografy dla ocalenia niewieścich dusz.
Na miejscu natyka się na Kasię, która nie pozwoliła zbiec otrzymanemu kandydatowi na męża w osobie diabła Karborunda (Jan Prochyra), a wręcz uczepiwszy się go, na jego plecach, trafia do piekieł, żądając wypełnienia warunków umowy.
Tu jednak nie da się uniknąć skojarzeń podobieństwa charakteru Kasi, który do złudzenia przypomina frywolną Basieńkę Wołodyjowską: to samo spojrzenie, śmiech, figlarne ogniki w oczach mówiące: "I tak moje będzie na wierzchu...". Myślę, że to nie tylko moje wrażenie.
Po dotarciu przed oblicze samego Belzebuba (Tadeusz Kondrat), który w towarzystwie diabelskiego dr Beliala (Zdzisław Wardejn) ucina sobie smaczną drzemkę, Marcinowi udaje się odzyskać z diabelskich rąk utracone cyrografy i pomimo oblewających go potów po ujrzeniu madejowego łoża, na którym może się znaleźć, lizanego na dodatek wokół płomieniami ognia - niszczy podpisane krwią dokumenty ocalając tym samym "młode duszyczki" przed mocą piekieł.
Po powrocie na ziemię opowiada poznanemu wcześniej leśnemu zbójowi Sarko-Farce (Krzysztof Kowalewski) jakie to łoże przygotowane jest dla niego w otchłaniach piekieł za jego ziemskie poczynania.
Gdy postraszony zbój oddala się po ratunek do scholastyka, na ziemi pojawia się anioł Teofil (Jan Kociniak), który obwieszcza dragonowi dwie nowiny: dobrą - że zostaną spełnione jego trzy życzenia i niezbyt dobrą - że zbója Sarko-Farkę faktycznie czeka madejowe łoże.
Ratując od mocy piekielnych leśnego zbója i scholastyka, wykorzystując dwa ze swoich życzeń (to jakby coś zahaczającego w tej baśni o "Złotą Rybkę"), zaprzęga ich do pracy w Czarcim Młynie, aby pracując na rzecz innych ludzi sprawowali swą pokutę.
Gdy anioł Teofil pyta, czy ma jeszcze jakieś życzenie, stwierdza, że teraz, to już chyba potrzebuje tylko tytoniu, aby nabić swą fajkę. Chwilę po spełnieniu tej zachcianki nadbiega Kasia, która - jak twierdzi - goni go już od bram piekielnych, ale teraz już on jej się nie wyrwie...
Odlatujący Teofil słysząc jego błaganie o ratunek, że to będzie już ostatnia prośba, stwierdza, że tą ostatnią to był... tytoń w fajce.

Przeniesiona w 1979 roku na ekrany sztuka Jana Drdy wykorzystuje wszelkie możliwości ówczesnej telewizji przy realizacji tego spektaklu. Dziś mogą one wywoływać uśmiech na twarzy, gdy do osiągnięcia o wiele mocniejszych efektów wystarcza wciśnięcie jednego komputerowego klawisza. Ale przed 30 laty np. lądowanie i wzlot w powietrze anioła Teofila, rozdwojenie się Lucjusza, czy jego oddalanie się i znikanie na skutek działania święconej wody, były faktycznie niezbyt częstymi efektami wykorzystywanymi w twórczości telewizyjnej. Dzisiaj pojawienie się setki Lucjuszów nie byłoby żadnym problemem, ale to tym bardziej pozwala na sentymentalne spojrzenie na to widowisko. Dużo żartu, ironii i humoru pozwala na duży wieczorny relaks przed ekranem.

Pozostaje mieć nadzieję, że Teatr Telewizji nie trafi znowu do nisz, lub na późniejszą godzinę, aby z czasem całkowicie zniknąć z ekranu.
Jak to się już stało np. z tak niegdyś lubianym i masowo oglądanym Teatrem Sensacji (niezapomnianą "Kobrą"), która aktualnie jest tylko wspomnieniem.
A szkoda.

13 komentarzy:

  1. Tak, to jest spektakl wszechczasów! Widziałam go już niezliczoną ilość razy. Wczoraj tylko część bo chciałam obejrzeć na Kulturze film, którego nie widziałam "Jak obsługiwałem angielskiego króla".
    Mnie także bardzo cieszy fakt, że Teatr Telewizji wrócił na stare, dobre tory:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak dla mnie to byl hujowy ten spektakl

      Usuń
  2. Ha, no to zostałem wyprzedzony, bo też wczoraj oglądałem z przyjemnością i miałem o tym napisać... ale nic straconego. Dopisze się tu w komentarzu wieczorkiem :) A na razie serdeczne dzięki za notkę

    OdpowiedzUsuń
  3. też miałem dylemat ale postanowiłem że "Jak osbługiwałem..." pewnie powtórza wkrótce. a igraszki pamiętam jeszcze z dzieciństwa - lecialy chyba w dóch częściach i wtedy wydawałuy mi sie dłuższe. Wczoraj - przyjemność równie wielka

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie tym razem uderzyły dwie rzeczy. Po pierwsze, że widać, że oni sami się nagrywając tę sztuke bawili, improwizowali. Po latach odkrywam smaczki tego typu jak np. to że anioł zstępując na ziemię w którymś momencie się potknął a potem chodził w bandażu :) Aż dziwne, że nie powstrzymywali się sami od śmiechu. Tyle lat a ja wciąż oglądam to z podobną frajdą. Nawet ta tekturowa scenografia do dziś raczej bawi niż budzi żenadę.
    O obsadzie Leszek już w notce wspomniał. Tak jak kiedyś zachwycał mnie Kociniak, to tym razem ubaw miałem np. z Gajosa, zresztą wszyscy zagrali tu na 102%. Ech jaka szkoda, że takie rzeczy już teraz nie powstają. I lekkie i z jakims przesłaniem. Nawet wczoraj gdy słuchałem pustelnika Scholastyka (kapitalny Pokora) to aż mi się geba śmiała - przecież tego typu ostawa pełna potepienia jest dziś częsta w pewnych środowiskach :) Albo morał, którego uczy Marcin Kabat aniłoa swoimi zyczeniami - co tam kara piekła, albo nagroda nieba, ważne żeby tu na ziemi się odpracowało swoje winy... Oj takich smaczków tu dużo. Reformy w piekle i sprzeciw na jaki sie napotykają. Belzebub, który tylko by spał i za nic ma kłótnie swych przybocznych (czemu te muchi mi tu łazą i pscą?)...
    Pewnie jeszcze nie raz to obejrzę bo warto!

    A teatr telewizji? Z żalem musze przyznać, że choć ostatnio pojawiło się kilka przedstawień to jednak ciężar tematów jakoś mnie przytłacza. naprawdę nie można robić na przemian rzeczy lekkich i powazniejszych? Tylko historią mamy zyć?
    Jeszcze raz dzięki Leszku za notkę!

    OdpowiedzUsuń
  5. A może tak ma... ma... ma... mariaszka? Oprócz Teatru TV, który od czasu do czasu raczy starymi perełkami dla dorosłych, warto odnotować sobotni rarytas dla najmłodszych, czyli emitowany o 8.50 program "Pankot i Kotpan". Tam z kolei mamy do czynienia z ramotkowymi spektaklami dla dzieci. W pierwszych dwóch odcinkach na podstawie Brzechwy, a co będzie dalej ...

    OdpowiedzUsuń
  6. ooo a moje już z takich rzeczy wyrosły i nie zwróciłem uwagi. Warto wiedzieć

    OdpowiedzUsuń
  7. Fakt, że ubaw z Gajosa miałem i ja.
    Konkretnie chodzi o scenkę, gdzie wygoniony z własnego wyrka przez Kondrata podwiesił się za nogi na sznurku i z głową na beczce - "usnął".
    Też niezły gag (że o innych nie wspomnę).

    OdpowiedzUsuń
  8. Och, oglądałam z rozkoszą, co prawda musiałam postawić na swoim, bo mąż "Szklaną pułapkę" chciał oglądać (no litości, przecież to pewnie jeszcze będą powtarzać milion razy), ale dałam radę.
    Oni, ci aktorzy, bawili się tam jak w kabareciku Lipińskiej, zresztą, sporo obsady jest wspólnej: Gajos, Pokora, Wrzesińska, Rewiński, nie wiem, kto tam jeszcze :)
    Cudny spektakl. Bardzo, bardzo go lubię. Tak jak i "Rozmowy przy wycinaniu lasu", ale to ciut inna para kaloszy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyłączam się do zachwytów. Oprócz karciarzy-diabłów zawsze lubiłem pustelnika Scholastyka.
    Pozdrawiam
    debe

    OdpowiedzUsuń
  10. uwielbiam teatr telewizji a przede wszystkim ten spektakl

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie można naigrywać się ze złych mocy, ponieważ gdyby nie było Boga, Aniołów i Chrystusa zniszczyłyby cały świat w jednej chwili.

    Tylko pustelnik Scholastyk mi się spodobał, bo tylko on nie dał się zwieść diabłom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ on też grzeszył, choćby pychą, wywyższaniem się. Tak to już jest, że ludzie stają się świętymi najcześciej wtedy gdy wcale o tym nie myślą, gdy zapominają o sobie. Kto mówi o świętości, o Bogu, a nic nie robi, by inni Go ujrzeli, słabo wypełnia Jego wolę

      Usuń